Ja, Karkonosz

Tak, wiem, jestem wszechmocny! Nie imają się mnie złe moce ani tym bardziej pioruny, które przecież sam potrafię zsyłać. Kiedyś, naprawdę dawno temu, wiodłem sobie spokojny żywot w krainie bogów i superwładców. Wiecie jednak jak to jest, gdy jest się młodym, pięknym i niepokonanym. Ciekawość zawsze zwycięży!

W moim przypadku chęć poznania innego świata również wzięła górę nad rozsądkiem. Porzuciłem wygodne i uporządkowane życie i ruszyłem w świat, jakiego nie znałem. Niestety okazał się on pełen niesprawiedliwości i barbarzyństwa. Ludzie czynili wiele zła nie tylko innym, ale także najbliższej rodzinie. Nie mogąc patrzeć na te niegodziwości, ruszyłem na poszukiwania jakiegoś odludnego miejsca, gdzie nie docieraliby tacy zwyczajni, mali ludzie.

Przez wiele lat poznawałem nowe zakątki naszego świata. Niestety zawsze było w nich coś nie tak. Zbyt głośno, zbyt tłoczno, albo – dla odmiany – zbyt spokojnie. Oczywiście szukałem spokoju, ale nie takiego, jaki znajdowałem. W końcu udałem się na koniec znanego ówcześnie świata. Tam, gdzie jeszcze stopa ludzka nie stanęła. Wkroczyłem w Góry Olbrzymie. Faktycznie były one niedostępne i niezwykle groźne, oczywiście patrząc na nie miarą przeciętnego człowieka. Jednak ja nie jestem zwykłym śmiertelnikiem. Dla mnie groźnymi nie były burze, zamiecie, wichury czy pożary i powodzie. Nie były dla mnie także groźne dzikie zwierzęta. Z nimi potrafiłem nawiązać kontakt, z czasem były mi one posłuszne. Najgorzej było z niechcianymi przybyszami, oni byli najgorsi. Nie dość, że wprowadzali chaos w uporządkowanym świecie przyrody, bardzo często wycinali wielkie ilości drzewa. Najpierw budowali sobie jakieś liche ziemianki, prowadząc koczowniczy sposób życia. Zajmowali się poszukiwaniem i wydobywaniem cennych minerałów, jakie kryły w sobie góry. Denerwowało mnie to coraz bardziej, gdyż wywożone bogactwo należało przecież do mnie. Nie żebym się skarżył, jednak ludzie ci często wywozili stąd takie ilości uzyskanych skarbów, że było to wręcz nietaktowne. Gdy nie byli w stanie zabrać wszystkiego, co znaleźli, ryli w skałach specjalne znaki, pozwalające im w przyszłości odnaleźć owe miejsca. Oczywiście Walonowie, bo o nich mowa, nie wiedzieli, że często, dla zmylenia albo wręcz dla zabawy, przenosiłem skały z wyrytymi na nich znakami w inne miejsca. Ileż miałem uciechy, gdy ci wracali po kilku latach i nie mogli odnaleźć żadnych skarbów!

Później przyszli kolejni ludzie. Ci zajmowali się zielarstwem, wyrabianiem z roślin różnych leczniczych mikstur. Na początku ich wiedza nie była zbyt duża, więc często udawało mi się wyprowadzać ich na manowce. Czasami, nie wiedząc o tym, że lekkie przekroczenie dawki danego zioła może zamiast wyleczyć z choroby doprowadzić do zgonu, doświadczali tego, nie tylko lecząc innych, lecz także stosując owe leki na sobie czy członkach swojej rodziny. Jak oni wtedy rozpaczali! Jednak była to tylko ich wina. Nauka – jak wiemy – kosztuje. Ludzie owi najbardziej mnie zdenerwowali, kiedy próbowali ukraść mi korzeń mandragory. Była to najcenniejsza z występujących tutaj roślin. Korzeń tej rośliny leczył właściwie wszelkie znane wówczas choroby, odpowiednio używany powodował niewidzialność, otwierał także wszelkie zamki. Nie było dla niego żadnych tajemnic. Aby zabezpieczyć się przed kradzieżą, nie mogąc być wszędzie, dałem mu ludzkie oznaki życia i nadprzyrodzoną moc. Dzięki temu, gdy był on wyrywany z ziemi, darł się tak przeraźliwie, że każdy, kto go słyszał, schodził z tego świata. Podli ludzie jednak wymyślili sposób na ominięcie tego zabezpieczenia. Zakładali na korzeń sznur, który przywiązywali do ogona psa. Ten, niczego nieświadomy, próbując uwolnić się, wyrywał korzeń. Tymczasem ludzie czekali z zatkanymi uszami w bezpiecznej odległości. Ileż to psów przypłaciło życiem chciwość ludzi!

Następnie nastały czasy, kiedy ludzie zaczęli osiedlać się u podnóża moich gór. Początkowo zakładali małe osady lub budowali liche grody, później jednak zaczęli budować spore miasta, zapuszczali się także w głąb kniei. Z czasem wznosili różne zakłady, które zatruwały okolice. Wytwarzany smród stawał się coraz bardziej nie do zniesienia. Usuwałem się wciąż w coraz bardziej w dzikie zakątki gór, ale szybko zdałem sobie sprawę, że to nie wystarczy. Wznoszone huty szkła zużywały tak dużo drzewa, że co rusz przenoszono je wyżej i wyżej, pozostawiając w dole całe połacie pozbawione lasów.

W końcu nie wytrzymałem i sprowadziłem powodzie tak wielkie, że zmiotły one z powierzchni ziemi wiele miast i wsi. Myślałem, że taka nauczka wystarczy chciwym ludziom. Jakżeż się myliłem! Nie mając sił ani ochoty na pospolite utarczki z maluczkimi, postanowiłem schronić się w miejscu, do którego żaden człowiek nie miał szans dotrzeć. Aby jednak nie być samotnym, postanowiłem zabrać z sobą piękną niewiastę. Niestety ta, która mi się spodobała, okazała się nie podzielać mojego uczucia. No cóż… zdarza się. Czasami nasz wybór jest nietrafiony. Kobieta ta jednak okazała się być niespełna rozumu, bo zamiast mi powiedzieć, że mnie nie kocha (odesłałbym ją wtedy do domu), zaczęła szukać sztuczek, by ode mnie uciec. Dałem się wtedy niestety wpuścić w liczenie rzep. Dlatego nie lubię, gdy ktoś mnie nazywa Liczyrzepą. Potrafię za taką nazwę nieźle się zemścić. Uważajcie zatem, jak się do mnie zwracacie. Jestem Karkonoszem, Duchem Gór. I tak macie się do mnie zwracać!

Postanowiłem na jakiś czas zniknąć, zaszyć się gdzieś w górskich ostępach. Nie oznacza to oczywiście, że nie czuwam i nie wiem, co się w moim królestwie dzieje. Wiem doskonale! Nieraz też przekręcam się w grobie, gdy słyszę głupoty, jakie o mnie opowiadacie, albo widzę, jak jesteście nierozsądni, głupi i chciwi, jak na każdym kroku niszczycie środowisko naturalne, które przecież ma służyć nie tylko wam, lecz także waszym dzieciom. Zbudowałem sobie kilka kryjówek zwanych przez was grobami Karkonosza. Niech tak będzie, wy sobie myślicie, że tam pod wielką płytą granitu spoczywa Duch Gór. Tylko naiwniak może tak myśleć. Ja bowiem jako Duch Gór jestem nieśmiertelny. Wbijcie sobie to do głowy, że jak to mówią: był las, nie było nas, jest las, jesteśmy my, będzie las, nie będzie nas – ja, Duch Gór będę tutaj zawsze, nawet gdy zniknie las. Ja bowiem wybrałem sobie te góry za swój dom. I dlatego zawsze będę tutaj. A teraz, ponieważ mam już dosyć patrzenia na niegodziwości, jakie mają tutaj miejsce, udam się ponownie gdzieś daleko, gdzie długo mnie nie wypatrzycie.

A więc żegnajcie na jakiś czas i zachowujcie się przyzwoicie, tak abym nie musiał szybko wracać. Byłbym wówczas bardzo, ale to bardzo zły!

 

Tekst i zdjęcia: Krzysztof Tęcza