Postały, pogapiły się jeszcze chwilę, by nasycić się tą aurą tajemniczości i nieoczywistego piękna, żeby jak najwięcej zapamiętać, gdyż podróż dobiegała już końca. Każda wrażliwa na swój sposób i wciąż głodna wrażeń. I w duszy i w sercu każda zadowolona, bo właśnie niczym cztery muszkieterki dzielnie, odważnie przekonały się dobitnie, że na Żuławach jest zdecydowanie więcej, niż wielu się wydaje...
styczeń-marzec/1(1)2020
• Wow! Ale piękny! Taki dostojny!
• Ale ledwo widać go w tej mgle. Damy radę zrobić zdjęcie?
• Spróbuj.
• Z lampą kiepsko.
• Nie, to trzeba bez lampy. Pstryk.
• Trzeba profesjonalnym aparatem zrobić, nie telefonem. Kiepsko widać. Choć….zobacz, może i słabo go widać, ale za to klimat jest oddany na tym zdjęciu! Tego mroku i tajemnicy!
• Pokaż!… Wow! Rzeczywiście!
• Dziewczyny, to jak scena z horroru. Listopad, przejmująca cisza i to ujadanie psów... Brrr.
I zimno. Niesamowicie, prawda?… Ok, chyba czas na nas…
Wszystkie miały jeden cel: podbić Żuławy. Trzydniowy grafik wypchany był po brzegi eksploracją terenu i spotkaniami z mieszkańcami. Oby tylko cały ten plan wypalił! - powtarzały trójmiejskie przewodniczki. Wyruszyły o świcie jednym samochodem, zaopatrzone w liczne notatki, mapy, zdjęcia. Żuławy intrygowały je już od dłuższego czasu. Choć w przeszłości już z nimi obcowały, przyszedł moment poznać te tereny jeszcze bliżej, by ich pięknem dzielić się potem z turystami. Bazą wypadową był Nowy Dwór Gdański. Stamtąd na wyciagnięcie ręki była imponująca architektura niezwykłych świątyń i cmentarzy, pięknej przyrody oraz cudów hydrotechniki.
Każdy dzień pełen był uśmiechów, gościnności i serdeczności mieszkańców Żuław, prawdziwych pasjonatów, miłośników historii i wszystkiego co z regionem związane oraz ludzi w różny sposób wspierających ciekawymi inicjatywami wzrost tożsamości kulturowej Żuławiaków. Pogoda na przygodę była idealna. Z porannej mgły wyłoniły się pozostałości zamku Krzyżackiego w Grabinach Zameczku, dziś po części przeznaczonego na mieszkania i kaplicę. Uwadze turystek nie umknął kamienny herb Gdańska, znajdujący się na ceglanej, nieotynkowanej bramie. Następnie przeszły do wsi Trutnowy, w której podjechały pod jeden z najpiękniejszych i najbardziej okazałych domów podcieniowych. Serce wioski przywitało ich intensywną pracą na wieży kościoła parafialnego św. Apostołów Piotra i Pawła. Połyskujący w słońcu wielki głaz narzutowy z tabliczką „700 lat wsi Trutnowy” okazał się idealnym miejscem na wspólne pamiątkowe zdjęcie. Pomysł, by znaleźć traktor Ursus, opisany w małej, ciekawej graficznie ulotce przypadł wszystkim do gustu. Nie był widoczny, ale dociekliwość to cecha dobrego przewodnika i uczestniczki wyprawy odnalazły go w jednym z podwórkowych garaży. Dzięki uprzejmości właściciela, mogły zasiąść za kierownicą i popytać o jego historię. I choć trudno było się oderwać od ciekawych anegdot z życia tego urokliwego pojazdu z lat 50, z oryginalną drewnianą kierownicą, czas było ruszać w dalszą drogę.
W drodze do wsi Cyganki/Żelichowo, zajrzały jeszcze do kościoła parafialnego św. Aniołów Stróżów w Cedrach Wielkich, by przyjrzeć się sprowadzonemu z Lubeki dzwonowi, wywiezionemu w czasie II wojny światowej przez hitlerowskie wojska. Gdy dotarły na miejsce, a tym samym do jednej z najpiękniejszych żuławskich świątyń, parafii greckokatolickiej (pierwotnie rzymskokatolicka) pw. św. Mikołaja, ich uwagę przyciągnęła jej barwna historia i ciekawe wyposażenie. Po obiekcie przewodniczki oprowadził proboszcz parafii, ks. Paweł Potoczny. Okazał się postacią bardzo inspirującą, kreatywną i pełną dobrej energii, z której wiele można czerpać. Zachwycił zaangażowaniem w prace remontowe kościoła i życie parafii oraz znajomością historii świątyni. Całości zachwycającej wizyty dopełnił kot księdza Pawła, chętnie przymilający się i wdzięczny za każdą drobną pieszczotę. U sąsiadów za płotem było również inspirująco i sympatycznie. Dom podcieniowy Mały Holender, znajdujący się tuż obok parafii pw. św. Mikołaja i jego gospodarze, na czele z Markiem Opitzem, chętnie zaprosili w swoje progi, dzieląc się tam wiedzą na temat regionu, jego zwyczajów, tajemnic, smaków, przywracając tym samym wszystko, co zapomniane. Można było również dotknąć, zobaczyć, spróbować, powąchać, a do tego świetnie się też bawić podczas licznie organizowanych w domu warsztatów. Co należy do tradycyjnych żuławskich smaków? Z pewnością sery. One są i jest w czym wybierać. Zakupić je może każdy turysta pragnący rozpieścić podniebienie. Może również spróbować ich smaku na miejscu. W domu nie brakuje miejsca na uczty serowe, z gęsiną czy jesiotrem. Pzewodniczki opuściły dom z serem i Machandlem pod pachą i z pewnością jeszcze tam wrócą.
Uwadze nie umknął im Cmentarz Jedenastu Wsi, utworzony w XVII wieku dla mennonitów i ewangelików z okolicznych wiosek. Dziś, dzięki wysiłkom Klubu Nowodworskiego, mieszkańców Cyganka i Żelichowa oraz firmy Foto Opitz powstała filia Muzeum Żuławskiego - lapidarium sepulkralne w Cyganku. Stworzone w miejscu dawnego cmentarza, gromadzi piaskowcowe, stele i kilkadziesiąt kamieni nagrobnych z gmerkami, czyli rodzajem prostych geometrycznych znaków przypisanych do żuławskiego gospodarstwa. Miejsce urokliwe i bardzo interesujące.
Przyszła pora na zakwaterowanie, a następnie na wędrówki po Nowym Dworze Gdańskim. Tym razem obiektem do zwiedzania, który za cel wzięły sobie przewodniczki był Żuławski Ośrodek Kultury, budynek kryjący wiele fascynujących zakamarków. Nie byłoby możliwości do nich zajrzeć, gdyby nie uprzejmość i chęci Moniki Jastrzębskiej-Opitz oraz jej męża Piotra, będącego dobrymi duchami tego miejsca. ŻOK rozkwita pod ich skrzydłami, zapraszając w swe progi mieszkańców, turystów oraz licznych artystów. Obiekt wybudowany w końcu lat 30, wyposażony w doskonałe urządzenia, posiadający wspaniale rozbudowaną scenę, z niesamowitą akustyką i oświetleniem, został pierwszym w wyzwolonej Polsce domem kultury. Dziś znajdują się tu idealne warunki na koncerty, wystawianie sztuk teatralnych oraz wiele innych tego typu wydarzeń kulturalnych. Wybudowany przez Niemców, dziś jednoczy nie tylko nowodworską publiczność ale bawi, uczy i integruje. Państwo Opitz zdradzili uczestniczkom tajemnice budynku, oprowadzając po nim od piwnic po strych. Wieczorna listopadowa aura sprzyjała budowaniu narracji zabierającej w świat przedwojennych i powojennych zawirowań. Największe wrażenie zrobiła niewielka sala kinowa, jakże często wypełniana po brzegi, w której znajduje się dodatkowo biblioteczka. Kino pachnące książkami? Każdy miłośnik kultury zakocha się w niej po uszy!
Przyroda na Żuławach ma niejedno oblicze. Zaskakuje, daje ukojenie, zadziwia i wprawia w błogi nastrój, a przede wszystkim daje uczucie ogromu szczęścia. Rozległe kolorowe pola, łąki, pasące się na nich stada krów, wierzby i inne drzewa ponadgryzane przez bobry, sarny, liczne ptaki, drogi wiodące do „niewiadomogdzie” to tylko część z nich. A do tego hulający wiatr…Drugi dzień rozpoczął się jeszcze przed wschodem słońca. Marzeniem było zobaczyć jak dopiero się rozbudza, przecierając swoje zaspane oczy i wznosi się coraz wyżej, by dać blask temu, co ujmujące. Udało się to zrealizować.
Żuławski krajobraz można pokochać, jeśli tylko zechce się zauważyć i docenić jego wyjątkowość. I na to właśnie zwrócili uwagę bohaterkom tej opowieści Grażyna Chrostek-Żugaj i Janusz Żugaj, biolog i malarz hobbysta, mieszkańcy Markus, którzy zabrali je na wycieczkę pełną przyrodniczych perełek, wplecionych w nie hydrotechnicznych obiektów oraz mennonickich cmentarzy, w okolicach rzeki Dzierzgonki i jeziora Druzno, w towarzystwie kormoranów od stacji pomp w Nowym Dolnie, przez most obrotowy na rzece Dzierzgoń, od cmentarza mennonickego w Kępniewie, przez kościół w Rozgarcie, po cmentarz menonicki we wsi Szaleniec, by chwilę pózniej dać się zachwycić ostatnią pompą parową w Różanach. Na koniec przewodniczki pochwaliły pieczołowicie odrestaurowane nagrobki cmentarza menonickiego w Markusach. Przyrodniczym opowieściom nie było końca. Kontynuacja tematu odbyła się już w domu Państwa Żugaj, przy gorącej zupie, pierogach i słodkiej szarlotce i zakończyła się późnym wieczorem.
Ciężko było żegnać Nowy Dwór Gdański. Optymizmem napawała myśl, że przed nimi jeszcze ciekawa konferencja w Muzeum Stutthof. Miejsce to jednak wprawiło w nostalgiczny nastrój. Kolejny dzień dobiegał końca. Na moście „Czterech Pancernych” rozczuliło jedno z najpiękniejszych żuławskich zachodów słońca.
• Pokażę Wam coś jeszcze! - poderwała się Anka.
Przez Fiszewo i pomnik w hołdzie żołnierzom powstania listopadowego poległym właśnie w tym miejscu, dotarły do Drewnicy przed dom, w którym zmarła ukochana mama poety noblisty Czesława Miłosza. Wracając zatrzymały się przed jedynym na Żuławach wiatrakiem przemiałowym typu „koźlak”.
• Wow! Ale piękny! Taki dostojny!
• Ale ledwo widać go w tej mgle. Damy radę zrobić zdjęcie?
• Spróbuj.
• Z lampą kiepsko.
• Nie, to trzeba bez lampy.
Pstryk.
• To trzeba profesjonalnym aparatem zrobić, nie telefonem. Kiepsko widać. Choć….zobacz, może i słabo go widać, ale za to jak klimat jest oddany na tym zdjęciu! Tego mroku i tajemnicy!
• Pokaż!…Wow! Rzeczywiście!
• Dziewczyny, to jak scena z horroru. Listopad, przejmująca cisza i to ujadanie psów. Brrr. I zimno. Niesamowicie, prawda?… Ok, chyba czas na nas.
• Ale cudnie było! Musimy tu wrócić!
• Koniecznie!
Danuta Ślipy