„Siruwia” – ogród japoński w Karkonoszach
Kiedy Jakub Kurowski i Sylwia Kośmider-Kurowska rozpoczęli realizację swojego pomysłu, wiele osób zastanawiało się czy jest sens tworzenia czegoś tak obcego w naszej przyrodzie. Czy to się spodoba się ludziom? Jak się okazało, po latach pracy, ogród japoński „Siruwia” niejako stał się jedną z wizytówek Karkonoszy.
Dzisiaj niemal każda zorganizowana wycieczka odwiedza to miejsce. Można tu bowiem nie tylko odpocząć, podziwiając wiele ciekawych gatunków roślin tak odmiennych od rodzimych, ale także dowiedzieć się wiele na temat historii Japonii i samurajów. Po ogrodzie można spacerować samodzielnie, jeżeli chce się spędzić nieco więcej czasu na podziwianiu piękna tego miejsca. Gdy jednak chce się dowiedzieć czegoś o ogrodzie i jego wyglądzie, warto na spacer udać się z przewodnikiem.
W ogrodach japońskich najważniejsza jest kompozycja, która ma swoje ściśle określone proporcje. Kolorowe kwiaty odwracają uwagę zwiedzających, którzy często w pośpiechu nie są w stanie zauważyć ładu i harmonii występujących w ogrodzie. W ostatnim czasie dzięki zwiększeniu powierzchni ogrodu stało się możliwe pokazanie większej liczby założeń kompozycyjnych z zastosowaniem wody, roślin i kamieni.
Najważniejsze w ogrodzie japońskim są wodospady. Jeden żeński, drugi męski. Żeński daje początek strumieniowi, czyli daje życie. Nie jest on wielki, jest raczej skromny. Męski jest o wiele większy. Woda spada w nim z wysokości 6 metrów, dlatego wyraźnie słychać, gdy uderza w kamienie. Widać również, że tworzy jeziorko sporych rozmiarów. Warto przejść się pod wodospadem, by poczuć drobinki wody tworzące mokrą mgłę. Jednak mimo wielkości tego wodospadu, jego siły i silnych doznań nie można powiedzieć, że jest on ważniejszy od malutkiego wodospadu. Według filozofii pierwiastki żeński i męski stawiane są na równi, mają taką samą wartość.
W ogrodzie nie kwitną wyłącznie rośliny kojarzone z Japonią. Występują tutaj także „nasze” krzewy, np. rododendrony. Pierwszy z nich, o białych kwiatach, znajduje się tuż obok wodospadu żeńskiego, jego ogrom może nas oczarować. Ze względu na wielkość spokojnie możemy oszacować, że ma więcej niż sto lat. Ten okaz został przeniesiony tutaj spod domu mieszkalnego, z miejsca, w którym przeszkadzał domownikom, i w zasadzie, prędzej czy później, byłby skazany na zagładę. Państwo Kurowscy postanowili uratować ten okaz i przesadzili go w nowe miejsce. Trzeba przyznać, że zadanie to wcale nie było takie proste. Mimo że roślina ma tylko kilka metrów wysokości, aby jej nie uszkodzić, trzeba było wykopać ją i przenieść z bryłą ziemi o średnicy ponad 2 metry. Niby nic, ale jak się okazało, ani koparka, ani prosty dźwig nie były w stanie przenieść takiego ładunku. W końcu jednak się udało i dzisiaj ten piękny rododendron cieszy oczy zwiedzających ogród.
W ogrodzie japońskim bardzo ważną budowlą jest herbaciarnia. Usytuowana na wzniesieniu pośród zieleni, ale rosnącej nie za blisko. To w tym miejscu gospodarz wita swoich gości. Zanim to jednak nastąpi, musi on posprzątać prowadzącą do herbaciarni ścieżkę, by później zerwać trochę zielonych liści, które na nią rzuca (chodzi o to, by nie była ona taka idealna). Idący do herbaciarni mogą zdziwić się, że ścieżka otoczona jest wysypanym żwirkiem, zagrabionym w dziwne wzory. Nie wiedzą bowiem, że zejście ze ścieżki na wzory znajdujące się na żwirze zwiastuje pecha na okres pięć pokoleń. Pech ten obejmuje winowajcę oraz jego przodków dwa pokolenia do przodu i dwa do tyłu. Możemy w to wątpić, bo przecież pokolenia wstecz już się spełniły. Nie do końca jednak jest to prawdą, istnieją bowiem tzw. światy równoległe. Wszystko jednak da się naprawić – w tym wypadku zniweczenie pecha jest bardzo proste, wystarczy popełnić seppuku. Prawda, jakie to proste?
Obok herbaciarni rośnie bardzo ciekawa roślina – jest to gunera olbrzymia. W tym przypadku posadzono ją na mieszance kompostowej. W wykopany olbrzymi dół wrzucono kilka wywrotek nawozu. Dzięki temu zabiegowi bylina otrzymuje tyle wody, ile potrzebuje – czyli kilkaset litrów dziennie. Na razie widoczna roślinka jest niewielka, jednak gdy wyrosną liście, będzie mierzyła ona kilka metrów wysokości. Niestety, w naszych warunkach trzeba dbać o taką roślinę w czasie zimy. Zimno to dla niej wróg śmiertelny. Dosłownie.
Często, a w zasadzie zawsze, w ogrodach japońskich zobaczymy kamienną latarenkę. Jak się okazuje, Japończycy wcale nie stawiają ich dla ludzi, lecz dla błąkających się po świecie dusz. Prawda jest taka, że dusza człowieka po jego śmierci błądzi po ziemi przez 40 dni. W tym czasie musi zastanowić się nad tym, co w minionym życiu było zrobione dobrze, a co źle. Musi dojść do tego, co należy poprawić w nowym wcieleniu. Tak, w nowym życiu, gdyż Japończycy wierzą w kolejne życia. I właśnie dlatego sama śmierć ich tak nie przeraża. Gdy błąkająca się dusza dojdzie do potrzebnej wiedzy, odchodzi w zaświaty.
W ogrodzie została utworzona specjalna aleja, na której ustawiono wiele okazów bonsai. Znajduje się tu m.in. „śniegowe drzewo”. Jest to jedyny taki okaz zarówno w Polsce, jak i w Europie. Niektórzy chcą takie drzewka hodować w domu i dziwią się, że one umierają. Rośliny, które żyją w naturze, nie mogą być trzymane w domu.
Przesiecki ogród wzbogacił się także o małe muzeum, w którym możemy obejrzeć kolekcję mieczy samurajskich oraz zbroi. Zobaczymy tutaj miecz oceniany na 4 z 5 możliwych gwiazdek (5 gwiazdek oznacza, że dany przedmiot jest uznany za skarb narodowy i nie może opuścić Japonii). Miecze japońskie różnią się od europejskich sposobem kucia stali. Podczas obróbki mają jednakową szerokość, dopiero później, w trakcie ostrzenia i polerowania, środek miecza staje się nieco węższy od końcówek. Dobry miecz japoński składa się nieraz z 3 tysięcy warstw. Aby miecz był ostry, hartowano go w odpowiedni sposób. Ostrza pokrywano specjalną gliną, końce grubiej, środek cieniej. Wtedy początkowo prosty miecz po wyjęciu z paleniska i włożeniu do wody wyginał się – i to było największą tajemnicą i wiedzą mistrza. Zachował się przekaz mówiący o tym, że pewien uczeń z 20-letnim stażem, zniecierpliwiony długością okresu nauki, postanowił przechytrzyć mistrza i posiąść jego tajemnicę. Gdy mistrz wyjmował miecz z ognia, uczeń dotknął go, by sprawdzić temperaturę, jaką w tej chwili posiadał miecz. Niestety przeliczył się. Mistrz jednym ruchem, bez chwili wahania, odciął mu rękę.
Mam nadzieję, że ta niewielka dawka informacji zachęci wszystkich do odwiedzenia tego wyjątkowego miejsca w Karkonoszach. Pozwoli to także na sprawdzenie, co zmieniło się
w ogrodzie.
Tekst i zdjęcia: Krzysztof Tęcza