Zanim pojawił się port...
Obrazki z gdyńskiego letniska
Na przełomie XIX i XX wieku turystyka zaczyna się rozwijać na szerszą skalę. Powoli przestaje być domeną wyłącznie zamożnych grup społecznych. Na mapie celów letnich wypraw pojawiają się nowe miejsca oferujące wypoczynek osobom z mniej zasobnym portfelem. Swoją szansę stara się wykorzystać jedna z nadmorskich wsi powiatu wejherowskiego. Ponad sto lat temu przekształca się w skromny kurort dla tych, których nie było stać na pobyt w pobliskim Weltbad Zoppot. Mowa oczywiście o Gdyni…
Pierwsze polskie relacje opisujące walory Gdyni pojawiły się tuż przed I wojną światową i były dość jednobrzmiące. Zjeżdżający nad Zatokę letnicy zwracali uwagę na kameralność wsi, jej odcięcie od hałasu wielkiego świata, ale także na skromne zaplecze. Adolf Nowaczyński w 1911 roku pisał: Cichszej miejscowości chyba nie było wówczas na całej kuli ziemskiej. Po zoppockiej Sodomie odkryta Arkadia pasterska i patriarchalna. Wieś miała porozrzucanych w szerokim kręgu czy zasięgu kilkadziesiąt „checz”, gdzieniegdzie małych domków (…) Dróg w osiedlu, po dzisiejszemu ulic, było trzy (…) Ani kościoła, ani apteki, poczta ze szkołą razem. Sklepów było trzy. Wtórowała mu w tym samym czasie Marcelina Kulikowska, pisarka i przyrodniczka: Gdynia rozłożona nisko nad morzem (…) Idzie się przez środek wsi piaszczystą, źle utrzymaną szosą; do chałup leżących dalej od drogi prowadzą dróżki polne, słabo w piaskach zarysowane. Brak roślinności i surowość nagiego, białego piasku – nadają wiosce charakter pustynny i smętny. Domy są przeważnie parterowe, murowane i lepione, dachówką lub strzechą kryte. Helena Duninówna, pisarka i tłumaczka, wspominała, że przed I wojną światową Gdynia – „Gdingen” – była wówczas mało ponętną, szarą, ubogą wioską rybacką. Parę zaledwie skromnych willi, jakaś mała niemiecka kawiarenka, niedługi drewniany pomost, jako przystań dla podpływających spacerowych statków. Zupełny brak zieleni – wielka, pusta i smutna piaszczysta wydma – na kołkach rozwieszone, podarte rybackie sieci – obrócone do góry dnem łodzie – posępny, monotonny pejzaż. Zbigniew Rozwadowski, wkraczając w lutym 1920 roku do Gdyni ze szwoleżerami rokitniańskimi, także zauważył, że był w niej poza kilkunastoma chałupkami rybaków i zdaje się jedną gospodą, jeden tylko murowany, wąziutki, jednopiętrowy domek z balkonem, żółto tynkowany, w którym (…) mieszkał (…) ksiądz.
Uwagę przyjezdnych zwracali również gdynianie. Adolf Nowaczyński odmalował ich obraz pozornie nieprzychylnie: Po checzach i domkach mieszkali Oni. (…) Ciche, spokojne, niby to niemrawe, niezbyt zgrabne, milczące, nieufne, odburkliwe, kosym okiem na „Poluchów” z „zaziemia” (Hinterlandu) patrzące plemię. Jednakże między tymi słowami zawarł słowa pełne podziwu: Oni, to znaczy ci, co tu przez sześćset lat wytrwali, wszystko przetrzymali, ruszyć się nie dali i czekali, czekali, przez dwadzieścia kilka generacji. (…) Chyba nie było w całej porozdzielanej Polsce szczepu chłopskiego, który by musiał ciężej i zażarciej walczyć o surowy prosty byt, o egzystencję powszednią, jak te mrukliwe, zamknięte w sobie, a heroicznie polską katolickość w duszach przechowujące, biedne, poterane wasserpolskie Kaszeby.
Z kolei Maria Dąbrowska już bez zastrzeżeń zachwycała się wyglądem i postawą oksywskich parafian, do których zaliczali się także gdynianie: Wchodzisz i widzisz starą ubogą nawę pełną ludzi, takich samych jakich widuje się nad wszystkimi północnymi morzami świata. Twarze niby wyrzeźbione w dębie, który już setki lat leżał w wodzie – strój granatowy i czarny – spojrzenie jasne, strzeliste, przenikliwe, przyzwyczajone do patrzenia bez ustanku w nieosłonięty żadnym cieniem bezmiar światła.
Warto jednak dodać, że gdynianie nie cieszyli się szacunkiem wśród sąsiadów. Ksiądz Bernard Sychta odnotował, że według mieszkańców okolicznych wiosek Gdynia była „wszana”, gdynian określano jako „szade klósci” (czyli jedzący z biedy wyłącznie kluski kartoflane), a obywatele Helu posuwali się do bardziej dosadnych określeń, jak „gnojce” albo „srojce”.
Letników uderzało ubogie wyposażenie domów mieszkalnych gdynian, ale zwracali także uwagę na malowniczość życia nad morzem. Jak pisała Marcelina Kulikowska: izba, przez (…) rodzinę zamieszkała, mała, niska, tandetnemi, miejskiemi meblami wypełniona, służąca za mieszkanie kilku osobom, sprawia wrażenie ubogiej. Ubogą jest i następna i trzecia, do której wchodzę. Na ścianach rozwieszone wielkie i liczne obrazy świętych. Ojciec rodziny naprawia sieci i na haczyki zakłada przynętę dla ryb. Twarz ma ogoloną, jak zwykli to czynić rybacy nad wielu morzami. Łowią tu flądry, ale głównie latem. Na ulicy widać rybaczki, dźwigające na plecach wielkie, z łozy plecione kosze. Przy dość krótkich spódniczkach – sprawia to malownicze wrażenie. Kilka kobiet niesie powiązane pęki fląder w rękach. – Życie tu rybackie, morskie... Opowiada jeden, drugi, że syn czy ojciec rodziny jest gdzieś obecnie na morzu, w dalekich krajach, jako marynarz. Na horyzoncie widać parę łodzi...
Zachwyt przyjezdnych budziło położenie Gdyni nad Bożą Zatoczką: Od strony morza precyzyjnie skomponowany amfiteatr z wysokimi borami (…). Sceną tego „amfiteatru” był „szmaragdowy kobierzec” morza, cichego, spokojnego, ledwie łuszczącego się w dnie pogodne (Adolf Nowaczyński). Wacław Sieroszewski dawał odpór krytykom „szarego, bezbarwnego Bałtyku”: Spojrzyjcie jednak z wyniosłości Kamiennej Góry w dzień słoneczny i pogodny na cudną zatokę gdyńską, wżerającą się pysznym łukiem w brunatny ląd. Doprawdy takiego szafiru nie widziałem nigdzie, chyba u brzegów Koryntu.
Letnicy doceniali walory gdyńskiej plaży. Według Adolfa Nowaczyńskiego dla dzieci, dla milusińskich, Boża Zatoczka to był dosłownie istny raj, dziewiąty raj Mahometa. Cały dzień omal chciały się pluskać w nieskazitelnie czystej toni morskiej (…). Zachłannie, niezmordowanie zbierały (…) na wyglansowanym falami czyściutynieczkim piasku całe stosy muszelek, nierzadko też wcale duże gruzełki jantaru (bursztyn) (…). Ale bo też i woda była nadal przeczysta i piasek jak w dniu stworzenia świata i powietrze do oddychania bez miazmatów, bez mikrobów, bez bakcyli, balsamiczne… Wtórowała mu Maria Dąbrowska: …kładziemy się na piasku i zażywamy przez długie godziny niebiańskiej przyjemności leżenia w słońcu. Najprzyjemniej jest leżeć za zrębem diuny, na trawie tak spieczonej, że prawie pachnącej jak siano. Jednak Władysław Orkan miał zgoła odmienne zdanie: Gdynia posiada dużą i czystą plażę, piaszczyste w morze zejście – warunek dobrych kąpieli. Jednak częste przeciągi wiatrów od zachodu, które tumanami piachu jak popiołem miotają od strony lądu, a plażę czynią ruchomą, pobliże długich torfowisk i inne niedogody nie wróżą Gdyni przyszłości jako miejscowości kuracyjnej.
Mimo swoich mankamentów Gdynia potrafiła zauroczyć. Adolf Nowaczyński przyznawał, że z każdej takiej wyprawy morskiej, jak również z każdej wycieczki w głąb pomorskiego zaplecza (Hinterlandu), jak również z gwarliwego Danzigu czy z rozhukanych i rozhulałych Copociech, wracało się do ukochanej, cichej, sielskiej Gdingen z najgorętszą tęsknotą i przedziwną czułością. Znów wionęło na człowieka zapachami lasów, pól, zbóż, łubinu. Znów cykał tartak i dzwoniła cicho sygnaturka u sióstr szarytek na Anioł Pański. I znów się szło na koniec sztegu, by być sam na sam z morzem i z… mewami.
Jak to często bywa, te literackie opisy zakorzeniły się w powszechnej świadomości, ugruntowując opinię, że Gdynia przed budową portu była „małą, ubogą wioską rybacką”. W rzeczywistości była to dość duża, zamożna wieś rolnicza, której władze podejmowały rozliczne starania o jej rozwój i uczynienie jej jeszcze bardziej atrakcyjną dla turystów. Działania podjęte przez powołane przed 1913 roku Towarzystwo Upiększania Gdyni do dziś widoczne są w centrum miasta w postaci zachowanych do dziś willi letniskowych czy układu przestrzennego śródmieścia. Jednak kurortowy okres w dziejach Gdyni okazał się krótkotrwałym epizodem, który ustąpił miejsca nowej funkcji – nowoczesnego ośrodka portowego.
Tekst Robert Chrzanowski
- Widok na promenadę nadmorską, zakłady kąpielowe, drewniany pomost i port w głębi (fot. Roman Morawski, 1926 rok; ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni)
- Plaża gdyńska, około 1928 roku (autor nieznany; ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni)
- Feliks Michał Wygrzywalski – „Gdynia” (ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni)