Spacer dookoła Afryki
Afryka to nie tylko kontynent na mapie świata, ale również wieś w gminie Żarnów. W niedzielę 23 stycznia br. odbyła się wycieczka piesza pod nazwą „II Spacer dookoła Afryki”, w której wzięło udział 31 turystów. Pierwsza tego rodzaju impreza miała miejsce w 2021r. w dniu 6 stycznia. Pomysłodawcą i prowadzącym na trasie był Cezariusz Szulc, członek Oddziału PTTK w Żarnowie. Oprócz 16 turystów pieszych z żarnowskiego PTTK , uczestnikami byli także członkowie opoczyńskiego Klubu Morsów. Trasa o długości 14 km wiodła z Siedlowa w stronę Afryki, przez Ruszenice, Klew Kolonię, Ławki i Młynek do Siedlowa. Po przejściu 11 km była możliwość odpoczynku przy ognisku turystycznym i pieczeniu kiełbasek, a amatorzy morsowania mieli do dyspozycji wody Czarnej Malenieckiej.
W Siedlowie, przed wyjściem na trasę
Niedzielna impreza zorganizowana z ramienia Komisji Turystyki Pieszej PTTK Żarnów, stanowiła zarazem otwarcie tegorocznego sezonu turystycznego w żarnowskim Oddziale. W roku jubileuszowym 25- lecia, od stycznia do grudnia 2022 ogłoszona została też druga edycja konkursu „Liderzy turystyki pieszej”.
Morsowanie w Czarnej Malenieckiej
Włodzimierz Szafiński
Krasnoludki są na świecie
Czy to bajka, czy nie bajka,
Myślcie sobie, jak tam chcecie,
A ja przecież wam powiadam:
Krasnoludki są na świecie…
Maria Konopnicka
Tak, tak, we Wrocławiu też jest ich bardzo dużo. Skąd się wzięły? Stare dzieje...
Dawno, dawno temu miasto otaczały mury obronne i fosa pełna wody, domy były drewniane, a mieszkańcy wiedli pracowite życie. Wszystko trzeba było robić ręcznie: budować domy, rąbać drwa, nosić wodę, mielić zboże, kuć konie, sprzątać domostwa, place i ulice itp.
W tym znoju, skrycie, pod osłoną nocy starały się pomagać ludziom małe skrzaty – krasnoludki, które żyły w swoim królestwie – w podziemiach miasta. Mijały wieki, nastała era postępu, wynalazków i elektryczności. Ludzi, którzy zamieszkali w swoich wysokich domach, zaczęły wyręczać maszyny... i odtąd pracowite krasnoludki snuły się po nocach smutne, niepotrzebne nikomu.
Przyszły złe czasy XX wieku. I i II wojna światowa, która zniszczyła Wrocław, miasto legło w gruzach. Przerażone krasnoludki ukryły się w swoich podziemiach na długie, długie lata… Aż nastał wiek XXI i ciekawskie skrzaty wyczuły, że coś w mieście się zmieniło. Zwłaszcza w Rynku słychać było przyjazne, tolerancyjne, wielojęzyczne głosy, czasami muzykę, śpiew i śmiech. Skrzaty zaczęły się wymykać w nocy z podziemi bramką koło kościoła św. Elżbiety. Nawet strażnik Śpioch nie mógł ich upilnować. Krasnoludki zachwyciły się miastem, jego odbudowanymi zabytkami, nowymi domami, ulicami, placami i parkami. W tej euforii zapominały, że powinny wracać do podziemnego królestwa rankiem, przed wschodem słońca. Tak już jest w krasnoludkowym świecie, że pierwszy promyk zamienia je w spiżowe figurki. Jednak krasnoludki przestały się tego obawiać. Te, którym nie udaje się zdążyć do podziemi przed świtem, nawet się z tego cieszą, bo zostają na powierzchni ku radości dorosłych wrocławian i turystów,
a przede wszystkim dzieci.
Ten bajkowy świat splata się z rzeczywistością. Skrzaty w swoim zachwycie zatrzymały się w wielu miejscach, są przed reprezentacyjnymi gmachami, np. Dworcem Głównym, Panoramą Racławicką, Halą Stulecia, Narodowym Forum Muzyki, a także w zoo i Ogrodzie Botanicznym, przywołują wydarzenia z historii miasta, prezentują znane wrocławskie firmy i przedsiębiorstwa, uosabiają sławne postaci związanie z Wrocławiem, np. profesora Jana Miodka, himalaistkę Wandę Rutkiewicz, muzyka Włodzimierza Szomańskiego czy pisarza Marka Krajewskiego. Nie sposób wszystkich wymienić. Figurki krasnali stały się ciekawymi elementami przestrzeni miejskiej, mającymi swoich sponsorów i opiekunów pośród instytucji publicznych, osób prywatnych i firm.
Początku zdarzeń związanych z krasnalami można upatrywać w ruchu happeningowym „Pomarańczowa Alternatywa”, którego uczestnicy zbierali się przy skrzyżowaniu ulic Świdnickiej
i Kazimierza Wielkiego w latach 1986–1990. 1 czerwca 2001 roku w miejscu tych spotkań stanął spiżowy pomnik krasnala, symbolu „Pomarańczowej Alternatywy”, z czasem nazwanym Papą Krasnalem jako największym i najdostojniejszym ze wszystkich wrocławskich krasnali. W sierpniu 2005 roku pojawiły się pierwsze krasnoludki: Pracz Odrzański, Szermierz, Syzyfki i Rzeźnik, autorstwa Tomasza Moczka, ufundowane przez Urząd Miasta Wrocławia. 8 października 2007 roku pierwszy komercyjny krasnal Pierożnik usiadł przy nieistniejącym już barze STP (SmacznieTanioPrędko) i zaczęło się… Każdego roku w całym mieście wciąż przybywało krasnali.
W 2018 roku Wrocławskie Wydawnictwo EMKA wydało „Leksykon wrocławskich krasnali” autorstwa Agnieszki Malczewskiej i Józefa Peszki z opisem 517 krasnali. Dostępne są mapki, książeczki i bajki z krasnalami. Wrocławscy przewodnicy oprowadzają wycieczki szlakami krasnoludków, a każdy ma swoją wersję ich historii!
Obecnie trudno już się doliczyć, ile jest krasnali we Wrocławiu. Miasto się rozrasta, powstają nowe osiedla, przedszkola, szkoły, nowe firmy, rewitalizowane są kolejne ulice
z przedwojenną zabudową, a krasnoludkowe społeczeństwo z zaangażowaniem temu towarzyszy...
Autor tekstu i zdjęć: Anna Rotko
Polskę można poznawać także pod wodą
Jedną z bardzo atrakcyjnych i ciekawych form turystyki jest znane mniejszej grupie mieszkańców naszego kraju nurkowanie. Ta forma spędzania wolnego czasu staje się z roku na rok coraz bardziej popularna, można by rzec nawet modna.
Nadal wiele osób ulega stereotypowemu myśleniu, że jest to sport dla wybrańców. Nic bardziej błędnego. Naturalnie trzeba przejść odpowiednie szkolenie, aby robić to bezpiecznie i poznać sprzęt do tego celu przeznaczony. Kursy nurkowania prowadzone przez doświadczonych instruktorów wywodzących się z Komisji Działalności Podwodnej ZG PTTK są dostosowane do szerokiego spektrum osób. Można zacząć bardzo wcześnie, bo już w wieku ośmiu lat wasze dziecko rozpocznie tą przygodę uzyskując Brązowy stopień Płetwonurka Młodzieżowego, stąd ta forma rekreacji może być również rodzinna, włączając najmłodszych jej członków.
Walory uprawiania tej formy turystyki są olbrzymie, bo nie tylko umożliwiają poznanie przyrody znajdującej się pod wodą, zaspokajając naszą ciekawość, ale i zapewnią nam odpoczynek psychiczny, kiedy na kilkadziesiąt minut oderwiemy się od „świata zewnętrznego”. Nurkowanie jest godne polecenia osobom zapracowanym w naszym przyspieszającym świecie.
Wielość zbiorników wodnych w Polsce, jakimi obdarzyła nas natura sprawia, że możemy zanurkować w dowolnym regionie naszego kraju, a ponieważ nurkuje się nie więcej niż dwa razy dziennie, stąd część czasu poświęcimy na zwiedzanie okolicznych zabytków, co z pewnością zadowoli nienurkującą część rodziny. Mamy do dyspozycji jeziora, kamieniołomy oraz Bałtyk i w pobliżu każdego z tych miejsc znajdziemy coś interesującego krajoznawczo.
Wykaz baz i szkół nurkowania można znaleźć na stronie Komisji Działalności Podwodnej ZG PTTK, www.cmas.pl. Jest tam również lista certyfikowanych instruktorów nurkowania oraz system szkolenia.
Tu należy dodać, że KDP jest członkiem Światowej Konfederacji Działalności Podwodnej CMAS, stąd nasze międzynarodowe certyfikaty wyszkolenia KDP/CMAS są dokumentem uznawanym w bazach i klubach nurkowych na całym świecie.
Jak wieloraką aktywność można prowadzić pod wodą przekonacie się poznając system szkolenia, bo to nie tylko film czy fotografia. Każdy znajdzie coś dla siebie.
Tekst: Krzysztof Dominiak
Po górach o każdej porze roku
…Aby bezpiecznie wędrować po górach o każdej porze roku, trzeba mieć w sobie dużo pokory… – rozmowa Dominiki Szymborskiej z Gosią Ziontecką, podróżniczką, pasjonatką gór, miłośniczką przyrody, ultramaratonów górskich, wspinaczki górskiej i sportowej
Dominika Szymborska: Jak zaczęła się Twoja przygoda z górami?
Gosia Ziontecka: Jako dziecko, w każde wakacje, wyjeżdżałam nad morze. Góry były mi obce. W roku 2004 pojechałam na majówkę do mojego taty mieszkającego w Kościelisku. Poszliśmy na wycieczkę do Doliny Jarząbczej, Szlakiem Papieskim. Kwitły krokusy, wystawiały swoje fioletowe główki z zalegającego jeszcze śniegu. I to był ten moment… Zachwyciłam się. I wsiąkłam bez pamięci.
Dominika Szymborska: Kiedy pojechałaś kolejny raz?
Gosia Ziontecka: Rok później. Też w maju. Stopniowo moje wyjazdy stawały się coraz częstsze. Dwa, trzy, cztery razy w roku. W końcu zaczęłam jeździć co miesiąc.
D.S.: Jak znajdowałaś czas na wyjazdy?
G.Z.: Nie zabierało mi to wiele czasu. Zdarzało się, że wyjeżdżałam tylko na jeden dzień, żeby tylko zaczerpnąć powietrza powyżej 2000 m n.p.m. (śmiech) Zazwyczaj jeździłam pociągiem w nocy z piątku na sobotę. Miałam wówczas na wyprawy całą sobotę i całą niedzielę. Nocowałam w schronisku, wieczorem wracałam kuszetką do Warszawy. Nigdy nie zapomnę sytuacji, kiedy zbiegałam z Czerwonych Wierchów, z Ciemniaka (2096 m n.p.m.), była już 18.00, pociąg miał odjechać o 20.00. Nagle ktoś zawołał:
– Hej dziewczyno! Dokąd się tak spieszysz?
– Na pociąg! – odkrzyknęłam z uśmiechem i pobiegłam dalej. (śmiech) Trochę surrealistycznie mogła zabrzmieć ta odpowiedź na takiej wysokości.
D.S.: Jeździłaś sama?
G.Z.: Tak. Moi znajomi mieli inne pasje. Poza tym ja wręcz uwielbiałam te samotne wędrówki. Mogłam iść w swoim tempie, rozmyślać, delektować się pięknem natury. Były takie momenty, kiedy dosłownie czułam obecność Boga. Myślałam sobie – to jest zbyt zachwycające, by stworzyła to tak po prostu natura. Często góry były dla mnie ucieczką od problemów, które w sensie przenośnym i dosłownym zostawiałam za sobą. Im dalej, im wyżej przestawały mieć tak wielkie znaczenie, jakie nadawałam im na nizinach. Poza tym podczas samotnych wędrówek jest większa szansa na spotkanie żyjących tam zwierząt. Prawie na każdej wyprawie spotykałam stada kozic. Czasem pozwalały podejść do siebie na wyciągnięcie ręki, czasem przez kilka godzin wędrowały razem ze mną. Spotykałam też lisy, najczęściej zimą. Latem uwielbiałam przyglądać się świstakom. Czasem jeden z nich stał na tylnych łapkach, wydając ten głośny, charakterystyczny świst. Czasem były ich całe gromadki bawiące się między skałami. Przykucałam wtedy, prawie wstrzymując oddech, zamierałam, aby móc dłużej je poobserwować.
D.S.: Wyjeżdżałaś tylko latem?
G.Z.: Na początku tak. Bałam się wędrować zimą, nie miałam doświadczenia ani wiedzy. Ale zima coraz bardziej mnie kusiła. Zapisałam się na tygodniowy kurs zimowej turystyki wysokogórskiej w Tatrach Zachodnich, na którym uczyłam się chodzić w rakach, hamować upadki i samoasekurować się czekanem, a także asekuracji lotnej z liną, podstaw przetrwania czy budowania jamy śnieżnej na wypadek konieczności spędzenia nocy na szlaku. Zrobiłam też kurs lawinowy, czytałam dużo książek, poradników górskich, biografii naszych polskich himalaistów. Z zimą nie ma żartów! Aby bezpiecznie wędrować po górach o każdej porze roku, trzeba mieć w sobie dużo pokory. Umieć odpuszczać. Nie upierać się, by za wszelką cenę zrealizować cel. Umiejętność oceny sytuacji i podjęcie w krytycznym momencie odpowiedniej decyzji może uratować życie.
D.S.: Jak dalej rozwijała się Twoja górska przygoda?
G.Z.: Po kilku latach, kiedy moje wędrówki stały się bardziej ekstremalne, pojawiła się potrzeba nabycia nowych umiejętności. W ciągu dwóch lat zrobiłam kurs wspinaczki skalnej na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, zaraz po nim letni kurs taternicki, w kolejnym roku zimowy. To otworzyło przede mną nowe możliwości spędzania czasu w Tatrach. Zaczęłam się wspinać. Po stronie polskiej i słowackiej, latem i zimą. W terenie mikstowym i na lodospadach. Zachwyciłam się na nowo! Wspinanie i bliski kontakt ze skałą dostarczały mi zupełnie nowych doznań. Pokochałam to. W każdym momencie mogę odtworzyć sobie zapach rozgrzanego granitu, jego strukturę, kępki traw, porosty lub kwiatki wyrastające z gołej, surowej skały, gdzieś na 2000 m n.p.m. I motyle! To niesamowite, że zawsze, kiedy się wspinam, leci przy mnie motyl. Zawsze. Nazwałam go swoim Aniołem Stróżem. Czuję, że mnie chroni. Dzięki niemu czuję się bezpieczniej.
D.S.: Opisujesz to wszystko z takim zachwytem!
G.Z.: Tego nie można opisać inaczej. Takich emocji, uniesień i zachwytów nie przeżywałam w żadnym innym miejscu. Dla mnie samotne wędrówki, sam akt wspinania połączony z przepięknymi, urokliwymi widokami szczytów, dolin, stawów, na które patrzyłam z góry, powodują niemal ekstazę, metafizyczne doznania. Najbardziej lubię, kiedy wieje wiatr, rozwiewając chmury. Zatrzymuję się wówczas, obserwując, niemalże jak w teatrze, jak biała kurtyna z chmur, zasłaniająca wszystko, powoli rozchyla się, a oczom widza ukazują się wyłaniające z mgły skalne wierzchołki i ogromna przestrzeń. Po chwili znowu wszystko spowija mgła, widoczność ogranicza się do kilka metrów, by po chwili spektakl rozpoczął się nowo.
D.S.: Niezwykłe doznania. Zastanawiam się jednak, jak to możliwe, że nie znudziło Cię jeszcze chodzenie wciąż tymi samymi szlakami, oglądanie tych samych widoków?
G.Z.: Znudziło? (śmiech) Tatry są dla mnie jak narkotyk. Doznaję ekstazy za każdym razem, kiedy tam jestem. Kocham tam wszystko. Wiesz, że ten sam szlak za każdym razem jest inny? W zależności od pory roku, od pogody, pory dnia, układu chmur na niebie, które wpływają na kolory, które widzisz, od strony, którą dany szlak pokonujesz, od słońca, który oświetla góry o każdej porze dnia i roku inaczej…
D.S.: Przekonałaś mnie. Nie patrzyłam na to nigdy w ten sposób. Aby móc skupić się na tych wszystkich szczegółach, zauważać je, potrzebna jest cisza, brak ludzi. Czy nie przeszkadza Ci zatem, że zawsze jest tam tak dużo turystów?
G.Z.: Nie. (śmiech). Wiem, jak omijać godziny szczytu. Wychodzę zazwyczaj przed świtem, kiedy większość turystów jeszcze słodko śpi. Gdy oni ruszają na szlaki, ja jestem już wysoko. Spotykam ludzi tylko w drodze powrotnej. Czasem, kiedy jeżdżę w góry w tygodniu, nie spotykam nikogo. Omijam też dni świąteczne, majówki itp.
D.S.: Wiem, że masz trójkę dzieci. Czy one również dzielą Twoją pasję?
G.Z.: Starsza dwójka była ze mną górach tylko kilkanaście razy. Nauczyłam ich jeździć na nartach, zabierałam na piesze wędrówki. Jednak nie było ich wiele. To był trudny dla mnie czas. Nie miałam niestety możliwości wyjazdów na tyle częstych, by zaszczepić w nich pasję gór. Chociaż… Teraz, kiedy są już dorośli, jeżdżą w góry ze swoimi partnerami. Jednak nie zwariowali na ich punkcie tak bardzo jak ja. (śmiech) Natomiast co do mojej najmłodszej córki, obecnie już dwunastolatki, ją zabierałam w góry od najmłodszych lat. Nigdy nie zapomnę, kiedy jako trzylatka pokonywała samodzielnie, sięgające jej czasem po pachwiny stopnie na Ścieżce nad Reglami. Jako czterolatka weszła na własnych nóżkach do Doliny Pięciu Stawów. W kolejnym roku weszła na przełęcz Karb i Kasprowy Wierch, zimą, od strony Kuźnic. Dwa lata temu zrobiła ze mną Koronę Gór Polski na jednej wyprawie – 28 szczytów w 25 dni. W samochodzie miałyśmy zapas żywności, wody, ubrań, a nawet namiot, kuchenkę, jedzenie liofilizowane. Spałyśmy w namiocie, schroniskach, w domu parafialnym. Fantastyczna przygoda. Oliwia zrobiła to ze śpiewem na ustach i czasem – gdy ja marzyłam już tylko o tym, aby przybrać pozycję poziomą – mówiła: „Mamo, zróbmy dziś trzeci szczyt, będzie mniej na jutro”. (śmiech) Zabierałam ją też na kilkudniowe wyprawy rowerowe wzdłuż wybrzeża Morza Bałtyckiego, spałyśmy w namiocie, rano go zwijałyśmy i jechałyśmy dalej. Nauczyłam ją wspinaczki, dziś chodzi regularnie na sekcję wspinaczkową.
D.S.: To naprawdę niezwykłe… Słyszałam, że biegasz po górach?
G.Z.: Po trekkingu i wspinaniu przyszedł czas na kolejną aktywność – bieganie po górach. Postawiłam sobie cel i zarazem wyzwanie: Czy niebiegająca nigdy kobieta po czterdziestce może przebiec ultramaraton górski? Na cel wyznaczyłam sobie Tatra Fest 61km, 4130 m pod górę. Po dwóch latach intensywnych treningów przebiegłam Tatra Fest z wynikiem 13 godzin – 2 godziny przed limitem! Jednak nie był to, jak planowałam, mój pierwszy ultramaraton. Pół roku wcześniej dostaliśmy z moim partnerem propozycję wzięcia udziału w Biegu Rzeźnika w parach (nieoczekiwanie dostaliśmy pakiet). Nie zgodziłam się, przecież to było 84 km po górach, a ja do tej pory przebiegłam tylko półmaraton w mieście! Treningi miałam rozpisane z uwzględnieniem startu w Tatrach w sierpniu. Poza tym, jakim cudem my, żółtodzioby biegowe, mamy pobiec w dwóch ultra w dwumiesięcznym odstępie czasu?? Ostatecznie podjęliśmy jednak wyzwanie. I udało się! 16 godzin biegu po pięknych Bieszczadach. Dobiegliśmy zmęczeni, obolali, ale szczęśliwi. Jak się ponownie okazało, chcieć to móc!
D.S.: Co byś poradziła czytelnikom?
G.Z.: …że najważniejsza w życiu, poza rodziną, jest pasja. To coś, co zawsze działa, zawsze nas pocieszy w trudnych chwilach, wzmocni, rozwinie, doda życiu smaku i radości. I jak udowodniłam sobie samej – nie ma, że nie mogę, nie ma, że już nie w tym wieku, nie ma, że za trudno… itd. Macie marzenia? Jest coś, co powoduje, że pojawia się błysk w waszych oczach i motyle w brzuchu? Nie rezygnujcie! Wchodźcie w to! Bierzcie życie za rogi! Co macie do stracenia? Najwyżej się nie uda.
A jak się uda…. będziecie najszczęśliwsi na świecie!
Wyprawa do rezerwatu wodnego „Rzeka Drwęca”
Piętnastym spływem zorganizowanym w tym roku przez Oddział PTTK w Żarnowie, była impreza wodna na Drwęcy, będąca największym prawobrzeżnym dopływem Wisły w województwie kujawsko – pomorskim. W roku 1961 utworzono rezerwat przyrody „Rzeka Drwęca” w celu zachowania i ochrony środowiska wodnego i ryb, głównie pstrąga, łososia, troci i certy. Ponadto ochroną objęto tereny ciągnące się pasmami szerokości 5 metrów wzdłuż brzegów rzeki i jej dopływów. Nasza wyprawa na Drwęcę odbyła się we wtorek i środę 24 i 25 sierpnia br. Bazą noclegową był zamek w Golubiu – Dobrzyniu, jeden z najciekawszych obiektów architektury w Polsce, znany min. z Międzynarodowych Turniejów Rycerskich. Początkowo Golub i Dobrzyń były dwoma miastami leżącymi na przeciwległych brzegach rzeki.
Dawno temu rzeka nie tylko oddzielała od siebie dwa miasta, ale stanowiła również granicę pomiędzy Polską i państwem krzyżackim. W latach 1815 -1918 rzeka oddzielała zabór pruski od rosyjskiego. Połączenie obu miast w jeden organizm nastąpiło w 1951 r.
Wracając do opisu naszej imprezy należy wspomnieć, że pierwszego dnia przepłynęliśmy 23 km, z Pustej Dąbrówki do Golubia -Dobrzynia , a w drugim z Golubia – Dobrzynia do Elgiszewa 18 km. W imprezie wzięło udział 15 osób, głównie członków PTTK Żarnów. Przez dwa dni towarzyszyła nam całkiem dobra pogoda, często wyglądało zza chmur słońce. W ramach programu krajoznawczego zwiedziliśmy z przewodnikiem wnętrza zamkowe w Golubiu – Dobrzyniu i część najważniejszych zabytków architektury miasta. Była też okazja aby wręczyć legitymację członkowską Krzysztofowi Cieśliczko z Piotrkowa Trybunalskiego, który zdobył również „popularną” turystyczną odznakę kajakową.
Włodzimierz Szafiński
Dwie imprezy piesze żarnowskich turystów
W sobotę 24 kwietnia br. członkowie i sympatycy PTTK Żarnów uczestniczyli w dwóch imprezach pieszych: wycieczce z Klewa do Siedlowa organizowanej przez O/PTTK w Żarnowie oraz Piekielnym Maratonie 50 km przygotowanym przez Stowarzyszenie Inter Active.
Na starcie pierwszej wycieczki, obok Szkoły Podstawowej w Klewie, stawiło się 22 osoby wśród których były też dzieci wędrujące z matkami. Najmłodszą turystką była się 4,5 letnia Zosia Chałubek ze Skórkowic. Czterem osobom: Ewelinie Chałubek, Natalii Dziubie, Annie Chałubek i Beacie Kowalskiej , wręczone zostały zdobyte uprzednio srebrne Turystyczno – Krajoznawcze Odznaki Gminy Żarnów. Popularną odznakę turystyki pieszej otrzymał Hubert Szulc. Celem tej „małej” imprezy pieszej było promowanie walorów krajoznawczych Ziemi Żarnowskiej i dalsza popularyzacja odznaki regionalnej oraz odznak turystyki pieszej, aktywne spędzanie wolnego czasu i wzmacnianie sił odpornościowych organizmu w czasie pandemii. Na trasie wędrówki można było wyróżnić trzy ciekawe obiekty krajoznawcze: pomnik upamiętniający bitwę 25 pp AK pod Diablą Górą wzniesiony w Klewie – Borkach, Obszar Natura 2000 „Dolina Czarnej” oraz pomnik przyrody „Dąb Siedlowski”. Większość przejścia pieszego wiodła czerwonym „Piekielnym Szlakiem” przez Ławki, Młynek do Siedlowa. Na szczęście uniknęliśmy w czasie przejścia, zapowiadanych wcześniej opadów atmosferycznych, co wpłynęło na pozytywna ocenę wyprawy.
Druga impreza z udziałem sześciu członków PTTK Żarnów, to Piekielny Maraton na 50 km ze startem i metą w Miedzierzy w gminie Smyków (woj. świętokrzyskie). Trzeba podkreślić, że ten maraton zalicza się w konkursie na „Superpiechura Świętokrzyskiego”, do którego pretendują min. kol. Magdalena Szołowska i Joanna Świątek, czołowe „piechurki” z naszego O/PTTK. Spośród ok. 300 uczestników, którzy ukończyli imprezę wymienić trzeba również pozostałą czwórkę naszych członków: Alicję i Mirosława Grabskich, Cezarego Króla i Wojciecha Ścibiorka. Z uwagi na warunki epidemiczne impreza miała charakter indywidualnego przejścia, nie było oficjalnego rozpoczęcia ani zakończenia w Miedzierzy. Trasa maratonu wyznaczona została turystycznymi szlakami znakowanymi, czerwonym, żółtym i niebieskim i wiodła przez Krasną, Wąsosz, Izabelów, Sielpię do Miedzierzy. Maratończycy po dojściu na metę otrzymywali dyplom i pamiątkowy medal.
Gratulujemy!
Włodzimierz Szafiński
59. Rajd Szlakiem Powstania Styczniowego 1863 r.
27 lutego 2020r. odbył się w Dobrej „prawie już jubileuszowy” 59 Rajd Szlakiem Powstania Styczniowego 1863 r., zorganizowany przez Komisję Krajoznawczą i Ochrony Przyrody Oddziału Łódzkiego PTTK im. Jana Czeraszkiewicza we współpracy z Łódzkim Klubem Turystów Kolarzy im. H. Gintera oraz Parkiem Krajobrazowym Wzniesień Łódzkich (Oddziałem Terenowym Zespołu Parków Krajobrazowych Województwa Łódzkiego). Rajd został zorganizowany w dwóch formach na dwóch oddzielnych trasach: pieszej i rowerowej.
Piesza wędrówka rozpoczęła się na stacji PKP w Strykowie i miała ok 27 km długości. Na początku uczestnicy rajdu zwiedzili Stryków, gdzie najpierw zobaczyli Ratusz oraz stojący przed nim najstarszy w Polsce pomnik książki, na którym widnieje m.in. nazwisko powstańca styczniowego 1983 r. Mateusza Szymańskiego. Następnie przeszli koło Kościoła parafialnego św. Marcina, wzdłuż zalewu strykowskiego, z brzegów którego podziwiali Zespół Starokatolickiego Kościoła Mariawitów, w kierunku m. Sosnowiec-Pieńki. Droga prowadziła wzdłuż rzeki Moszczenicy i zalewu cesarka do pomnika Gloria Victis. Tam uczczono pamięć bohaterki powstania styczniowego Marii Piotrowiczowej, która zginęła w tamtym miejscu 24 lutego 1863r. w trakcie bitwy pod Dobrą. Dalej grupa rajdowa udała się na cmentarz parafialny św. Jana Chrzciciela i św. Doroty w Dobrej, gdzie na kwaterze powstańców styczniowych oddano hołd bohaterom powstania i bitwy pod Dobra, zapalając znicze i składając kwiaty pod ich pomnikiem.
Kolejny etap rajdu poprowadzony został przez przewodników z Parku Krajobrazowego Wzniesień Łódzkich. Najpierw grupa podziwiała park podworski w Klęku, gdzie rosną okazałe pomniki przyrody, po czym udała się w kierunku Lasu Łagiewnickiego. Na początku trasa przebiegała trawersem przez wzniesienia znajdujące się w lesie, następnie czerwonym szlakiem pieszym wszyscy dotarli do kapliczek Św. Rocha i Św. Antoniego. Po krótkiej przerwie uczestnicy rajdu poszli dalej idąc obok rezerwatu przyrody Las Łagiewnicki w kierunku jezior rzeki Bzury w Arturówku.
Rajd zakończył się w Parku Julianowskim im. Adama Mickiewicza pod pomnikiem przyrody zw. „Dębem Kosynier”. To w tym miejscu, wieczorem, 31 stycznia 1863r. zebrali się łódzcy ochotnicy i sformowali pierwszy oddział, który miał wyruszyć do powstania styczniowego.
Zapraszamy wszystkich turystów chętnych poznawać historię powstania styczniowego i przyrodę wzniesień łódzkich na przyszłoroczny, Jubileuszowy 60. Rajd Szlakiem Powstania Styczniowego 1863r. w Dobrej.
Tekst: Marcin Reczycki
Foto: Ireneusz Cybulski
Wycieczka piesza „Przez Diablą Górę”
20 lutego odbyła się wycieczka piesza, zorganizowana przez Oddział PTTK w Żarnowie. Głównym celem imprezy była promocja Turystyczno-Krajoznawczej Odznaki Gminy Żarnów, która funkcjonuje od 1 stycznia 2021 r.
Przy pomniku Polski Walczącej na szczycie Diablej Góry
Wycieczka miała charakter indywidualny, uczestnicy spotkali się na parkingu przy kościele św. Łukasza w Skórkowicach. Chętni do udziału w wydarzeniu turyści przybyli z Łodzi, Końskich, Piotrkowa Trybunalskiego, Opoczna, Przedborza, Białaczowa i oczywiście Żarnowa. Sporą grupę stanowili też członkowie Stowarzyszenia „Skórkowice i okolice” i Koła Gospodyń Wiejskich w Skórkowicach. Po oficjalnym rozpoczęciu i przypomnieniu zasad regulaminowych, była okazja do wręczenia uprzednio zdobytych odznak. Członkini Koła Terenowego PTTK w Żarnowie, Blanka Jakubowska otrzymała brązową odznakę turystyki pieszej , natomiast pięciolatka Julia Szołowska z Białaczowa odznakę „Siedmiomilowe buty” w stopniu złotym. Dla wszystkich turystów biorących udział w wycieczce przygotowano pamiątkowe plakietki upamiętniające imprezę.
Zwiedzanie Skórkowic rozpoczęło się od kościoła św. Łukasza, następnie turyści przeszli na teren cmentarza parafialnego, aby zobaczyć kapliczkę słupową i kwaterę żołnierzy z I wojny światowej oraz Izbę Regionalną w miejscowej bibliotece. Historię miejscowości zaprezentował wójt gminy Żarnów dr Krzysztof Nawrocki podkreślając, że liczy ona co najmniej 700 lat, bowiem pierwsza wzmianka pisana pochodzi z 1313 r. Kościół św. Łukasza i cmentarz w Skórkowicach, przedstawiali kolejno: Hubert Szulc, Przemysław i Barbara Ciszewscy.
W Izbie Regionalnej w Klewie
Po zwiedzeniu trzech w/w obiektów krajoznawczych, turyści udali się w stronę Poręby, idąc następnie do rezerwatu przyrody „Diabla Góra”. Prowadzący wycieczkowiczów Przemysław Ciszewski i Hubert Szulc, zatrzymywali się przy pomnikach poświęconych walkom partyzantów z Niemcami w okresie II wojny światowej, zapoznając bliżej turystów z historią tamtych dni. Dłuższy odpoczynek z posiłkiem turystycznym i zwiedzaniem Izby Regionalnej w domu Barbary i Przemysława Ciszewskich zaplanowany był w Klewie.
Tutaj wręczone zostały srebrne Turystyczno- Krajoznawcze Odznaki Gminy Żarnów osobom, które spełniły wymogi regulaminowe. Byli to: Urszula Jędrasik z Żarnowa, Mirosława Firmowska z Łodzi, Wojciech Pasek i Ada Dębowska z Końskich oraz Hubert Szulc, Maksymilian i Maja Szulcowie ze Skórkowic.
Julia Szołowska z odznaką "Siedmiomilowe buty"
Łącznie w tym roku przyznano osiem odznak, z czego siedem po opisywanej sobotniej wycieczce.
Część turystów powędrowała dodatkowo do pomnika w Klewie – Borkach upamiętniającego bitwę 25 pp AK pod Diablą Górą. Końcowym punktem wędrówki pieszej, był parking przy kościele w Skórkowicach, z którego turyści rozpoczęli imprezę. Podsumowując należy dodać, iż w zamierzeniach żarnowskiego oddziału PTTK, są planowane dalsze wycieczki umożliwiające zdobywanie odznak regionalnych.
Pomnik w Klewie - Borkach upamiętniający bitwę 25 pp AK
Włodzimierz Szafiński
Gdyńska torpedownia
Gdynia kojarzy się przede wszystkim z nowoczesnym portem i modernistycznym śródmieściem. Jednak oferuje ona o wiele więcej atrakcji dla turystów, chętnych zapoznać się z zabytkami położonymi z dala od uczęszczanych szlaków. Nie jest powszechne wiadome, iż Gdynia usiana jest licznymi fortyfikacjami pochodzącymi z trzech epok historycznych: II Rzeczpospolitej, II wojny światowej i PRL. O ich położeniu na obszarze miasta można dowiedzieć się m.in. z wydanej w 2014 r. mapy turystycznej „Fortyfikacje Gdyni i okolic”. Najliczniejszą grupę stanowią pamiątki z lat 1939-1945.