Miasto na czarnym złocie

Za siedmioma górami… Tak mogłabym zacząć opo­wieść o małym dolnośląskim miasteczku – Nowej Rudzie. Gdy wymieniam nazwę mej rodzimej miej­scowości, niewiele osób kojarzy to miejsce. Być może właśnie okalające je góry zatopiły w niebycie Obniżenia Noworudzkiego domy byłych górników i szwaczek.

Wędrowiec zmierzający do doliny, z jakiejkolwiek strony świata, nie ominie od południa Gór Stoło­wych, od zachodu Gór Suchych, od wschodu Gór Sowich, ciągnących się aż po północne krańce doliny. Najbliżej sąsiadujące z Nową Rudą są Wzgó­rza Włodzickie z widokowymi, tarasowymi wznie­sieniami, czuwające nad biegiem Włodzicy, od której wzięły swą nazwę. Może piękno gór urzekło naszą noblistkę Olgę Tokarczuk i sprawiło, że zatopiła swe korzenie w krajanowskiej wsi, nie­opodal miasta. Pisarka zainicjowała tutaj coroczny festiwal literacki Góry Literatury. O Nowej Rudzie napisała w książce Dom dzienny, dom nocny: Mia­sto w dolinach, na zboczach i na szczytach. Miasto mostków przerzuconych niedbale nad rzeczką, która zjawia się i znika, zawsze w innym, coraz modniejszym kolorze; miasto świętych Nepomucenów…

Dorastając w cieniu Góry św. Anny, nigdy nie spotkałam śladów polskości. I nie można jej szu­kać wśród pomników historii. Tutaj mury daw­nych kamieniczek częściej odkrywają stare ponie­mieckie napisy niż godła piastowskiego państwa. Trudno się temu dziwić. Historia ziemi nowo­rudzkiej ma w pamięci władców czeskich, dają­cych życie osadzie, królów pruskich czy cesarzy niemieckich. Polskość przygarnęła hrabstwo kłodzkie i Obniżenie Noworudzkie po II wojnie światowej. Myślę jednak, że ciekawość wędrowca odnajdzie w okolicach bogactwo sudeckiej roślin­ności i pomniki fascynujących historii.

Wokół rynku i ulicą Kościelną
Zacznijmy zwiedzanie od serca miasta – pięknego biedermeierowskiego ratusza, który zachwyca ozdobnym portalem, wykuszami i barokową fon­tanną św. Floriana, przeniesioną z przedpałaco­wego skweru. Wewnątrz budynku umieszczono gablotki z odciskiem paleozoicznej jaszczurki wydobytym z okolicznego kamieniołomu. Kiedy byłam dzieckiem, pewien turysta zapytał mnie o zamek w mieście. Spojrzałam na niego ze zdzi­wieniem, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. Po czasie przyszło olśnienie. Przychodnia, gabinety lekarskie i zabiegowe, piękne rozłożyste schody, wysokie drzwi i ornamenty na ścianach i sufitach spowsze­dniałe szarością to zamkowe wnętrza. Zaledwie więc kilkadziesiąt metrów od ratusza jak opoka trwa pałacowy monument. Czasy świetności podarowała mu rodzina Stillfriedów, najdłużej władająca włościami noworudzkimi. Wśród panujących właścicieli nie brakuje postaci, które stały się sprawcami legend m.in. o wiernej i pięknej żonie Annie Marii czy o diabłach grasujących w zamkowych pomieszczeniach. Ale to już dłuższe historie. Ciekawostką są dwa oblicza pałacu, który od strony rzeki zachowuje twarz surowej, średnio­wiecznej warowni, zaś od rynku dostojność rezy­dencji. Dziś pozostaje w prywatnych rękach, ale wytworność budowli przydaje miastu szykow­nego rytu starej zabudowy.

Warto z rynku udać się ulicą Kościelną do okazałej neogotyckiej świątyni pw. św. Mikołaja. Strzeliste wieże, witraże wlewające wielobarwność reflek­sów światła i potężne organy wybrzmiewające chwałę pańską najkrócej zobrazują piękno para­fialnego kościoła. Idąc dalej, nie można pominąć Dworu Górnego z XVI wieku, który pełnił okre­sowo siedzibę rodu Stillfriedów. Dzisiaj, znużeni, odpoczniemy w jego murach.

Pożary, wojny, powodzie
Wróćmy do rynku. Wokół ratusza wznoszą się wielokondygnacyjne, pochodzące z XIX i XX wieku kamienice, budowane najczęściej w stylu neorene­sansu połączonego z neoklasycyzmem. Niestety, nie zachowały się starsze budowle, gdyż wiosną 1884 roku pożar strawił część budynków, zaś pozo­stałe kamienice były przebudowywane i swoją okazałość zawdzięczają zmianom ich fasad i por­tali. Na początku XX wieku rynek noworudzki gościł samego Fryderyka Leopolda, księcia Prus. Władca przybył, by wśród kilkutysięcznego tłumu uświetnić uroczyste odsłonięcie pomnika cesarza Wilhelma I, który dumnie i srogo przyglądał się życiu mieszkańców aż do 1942 roku, kiedy został przetopiony na potrzeby wojenne.
Gdy zejdziemy od rynku w dół miasta, będziemy podziwiać dalsze kamienice rozłożone nad Wło­dzicą, mijając po drodze pomnik św. Jana Nepo­mucena. Czeski duchowny został okrutnie potrak­towany przez Wacława II. Jego męczeńska śmierć w toni Wełtawy sprawiła, że stał się patronem od powodzi i tajemnic. Ziemia kłodzka pełna jest jego figur, co może świadczyć o tym, że od dawna tereny hrabstwa nawiedzały częste powodzie, a mieszkańcy szukali ocalenia w świętym.

Tuż za pomnikiem, nad rzeką, posadowili swoje domostwa tkacze. Budynki z charakterystycznymi podcieniami nie zachowały swego pierwotnego kształtu, gdyż zostały przebudowane w XIX wieku. W zbiorze dokumentów Kłodzkiego Towarzystwa Krajoznawczego zdeponowano statut cechowy postrzygaczy sukna z Nowej Rudy powiększony o specjalną uchwałę zawierającą szczegółowe wskazania obchodzenia się z suknem.
Droga znad rzeki powiedzie nas do „Dawnej Kopalni – Nowa Ruda”, gdzie dzisiaj funkcjonuje Muzeum Górnictwa. Dla turystów jest atrakcją regionu. Dla mieszkańców, przez wieki, życiodajne „czarne złoto” było podstawą egzystencji, ale też przyczyną wielu tragedii. Wyrobiska odsłaniały żyzność pokładów węgla i ogniotrwałych łup­ków. Jednak w ciemnych korytarzach czaił się zdradliwy gaz. Zwiedzając noworudzki cmentarz, zauważymy położoną u jego szczytu zbiorową mogiłę z nazwiskami zmarłych. Są świadectwem największej tragedii wyrzutu gazu w 1941 roku. Zginęło wówczas 187 górników. Czasy powojenne również nie uchroniły pracowników kopalni od zagrożenia metanem. Z dzieciństwa pamiętam mojego sąsiada – jednego dnia cieszył się nowo zakupionym samochodem, a następnego zginął na szychcie, jak wielu innych górników. Wysoka wypadkowość i niebezpieczeństwa związane z wydobyciem węgla mogły się przyczynić do zamknięcia kopalni.
Muzeum „Dawna Kopalnia – Nowa Ruda” utrwala pamięć o ziemi noworudzkiej, której życie toczyło się wokół węgla. Zwiedzający, zaopatrzeni w kaski i lampy, mogą zejść do podziemi, zobaczyć wyro­biska sztolni i poczuć podmuch wiatru podczas jazdy kolejką, którą górnicy codziennie udawali się do pracy.

Muzeum Górnictwa – „Dawna Kopalnia Nowa Ruda”
fot. Joanna Szczygielska

Na szczyt Góry św. Anny
Po zwiedzeniu muzeum możemy wrócić przez rynek i wspinając się po zboczu, dotrzeć na naj­wyższy szczyt miasta, Górę św. Anny. Po drodze w leśnym parku odnajdziemy tablicę na kamieniu poświęconą noworudzkiemu adwokatowi Carlowi Ferche, żyjącemu w latach 1853–1940. Napis brzmi: Wędrowcze, wiedz, że kamień ten ustawiono naj­większemu przyjacielowi gór! Kochaj je jak on. Uwierz one Ci się odwdzięczą! Carl Ferche przez wiele lat był aktywnym działaczem noworudzkiej sekcji Towarzystwa Górskiego Hrabstwa Kłodz­kiego (później zwanego Kłodzkim Towarzystwem Górskim wzorującym się na powstałym w 1880 roku Towarzystwie Karkonoskim).
Dzięki Carlowi Ferche w Nowej Rudzie powstały „promenady”, czyli ścieżki wiodące na szczyt Góry św. Anny, wieża widokowa i schronisko, które możemy podziwiać. Ale miasto wybudowało nową wieżę widokową, z której widziane wypię­trzenia pasm górskich zapierają dech w piersiach. Na szczycie odnajdziemy kościółek pw. św. Anny, dla którego inspiracją była drewniana figurka św. Anny Samotrzeciej, pochodząca z 1495 roku. Budowla była wielokrotnie przebudowywana i remontowana i dziś już odzyskała swój blask.
Góra św. Anny jest doskonałym początkiem wędrówki po turystycznych szlakach górskich wokół Nowej Rudy.
Kilka słów skreślonych przeze mnie być może zachęci niejednego krajoznawcę do poznawania piękna i sekretów ziemi noworudzkiej czy hrab­stwa kłodzkiego.

Wybitny noworudzianin
Jednym z najbardziej znamienitych mieszkań­ców Nowej Rudy był Joseph Wittig (1879–1949), profesor teologii, historyk Kościoła i pisarz. W 1922 roku napisał artykuł krytykujący ofi­cjalną wykładnię kościelną dotyczącą grzechu i spowiedzi, co w 1926 roku doprowadziło do jego ekskomuniki (zdjętej 20 lat później). W 1927 roku, po zwolnieniu ze ślubów kapłańskich, ożenił się z Bianką Geisler, córką burmistrza Bystrzycy Kłodzkiej. Miał troje dzieci. W latach 30. i 40. XX wieku wygłaszał prelekcje m.in. w środowiskach protestanckich. Działalność teologiczna Wittiga znalazła odbicie w twórczości literackiej i bogatej korespondencji. Zajmował się również pisaniem kronik historycznych, a część swojego dorob­ku poświęcił na spisanie Kroniki miasta Nowa Ruda. Po przyłączeniu Dolnego Śląska do Polski, w kwietniu 1946 roku, został przymusowo wy­siedlony do Niemiec. W jego dawnym domu przy ul. Słupieckiej 42 od 1997 roku funkcjonuje mu­zeum poświęcone jego osobie. Warto wspomnieć, że dziadek Josepha był twórcą słynnej ruchomej szopki w Wambierzycach.

Muzeum Josepha Wittiga w Nowej Rudzie
poświęcone jego życiu i twórczości
fot. Joanna Szczygielska

 

Tekst Joanna Szczygielska
Krajoznawczyni, miłośniczka wędrówek pieszych nizinnych i górskich, Przodownik Turystyki Pieszej PTTK.