Kategoria: – Polecamy –

Dzwoni już 500 lat…

 

 

Dzwon Zygmunta – jego majestatyczny głos dochodzi aż do Wielkanocy… Mowa, oczywiście, o położonej niedaleko Krakowa wsi Wielkanoc, w której podobno można go usłyszeć. Wprawiany jest w ruch przez 12 dzwonników, którzy pociągając za konopne liny, mogą rozkołysać kolosa w główne święta kościelne, w rocznice najważniejszych wydarzeń oraz w święta narodowe – 3 Maja i 11 Listopada. Jest jednym z trzech wielkich dzwonów w Europie, poruszanych do dzisiaj siłą ludzkich mięśni (dwa pozostałe to Zygmunt na Hradczanach w Pradze i Tuba Dei w Toruniu). Dzwon Zygmunta – odlany w Krakowie przez Jana (Hansa) Behema z Norymbergii – waży 12 600 kg i ma 450 m wysokości z jarzmem i sercem, a jego słyszalność sięga nawet 30 km. Po raz pierwszy zabrzmiał 13 lipca 1521 roku tuż przed 111. rocznicą bitwy pod Grunwaldem; słuchały go zapewne tysiące ludzi, a także jego fundator – król Zygmunt Stary.

 

Pięćsetną rocznicę tego wydarzenia Kraków uroczyście świętował od 28 czerwca do 13 lipca 2021 roku pod patronatem Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Andrzeja Dudy. W auli Wyższego Seminarium Duchownego Archidiecezji Krakowskiej odbyło się dwudniowe sympozjum naukowe. W czasie tego spotkania z udziałem kilkudziesięciu osób, w tym także gości z Litwy i Czech, zainaugurowanego wysłuchaniem dźwięku Zygmunta, wygłoszono interesujące referaty poświęcone historii królewskiego dzwonu i ukazaniu jego znaczenia w dziejach państwa i narodu polskiego. Wśród autorów referatów znaleźli się m.in. specjaliści z dziedziny akustyki, dendrologii, sztuki ciesielskiej, metalurgii, ukazując mniej znane aspekty historii Zygmunta. Jeden z referatów dotyczył także „brata” wawelskiego Zygmunta z dzwonnicy katedry św. Stanisława w Wilnie.

 

Każdy dzwon kościelny ma w swym życiu trzy momenty inicjacyjne – zaznaczył w powitalnym wystąpieniu prof. Mieczysław Rokosz, inicjator i organizator sympozjum, wawelski dzwonnik – wydobycie odlanego dzwonu z jamy odlewniczej, następnie jego konsekracja i chrzest w uroczystym obrzędzie liturgicznym i wydźwignięcie go na wieżę, zawieszenie i pierwsze dzwonienie. Właśnie zawieszenie dzwonu w 1521 roku było okazją do kilkudniowych krakowskich uroczystości. W ramach sympozjum była także możliwość zwiedzania wawelskiej katedry i Wieży Zygmuntowskiej, gdzie jest zawieszony Zygmunt wraz z kilkoma innymi dzwonami, oraz Wieży Wikaryjskiej, zwanej także Wieżą Srebrnych Dzwonów. Zygmunt odezwał się na koniec sympozjum w dniu 29 czerwca, w uroczystość św. Piotra i Pawła.

 

W ramach obchodów jubileuszu 500-lecia dzwonu, w dniu 13 lipca, odbyła się dźwiękowo-wizualna rekonstrukcja zawieszenia dzwonu (w postaci plenerowej inscenizacji), a zygmuntowski korowód był kulminacyjnym punktem rocznicowych uroczystości. Była to barwna parada od Barbakanu, ulicą Floriańską, przez Rynek Główny pod Wawel, z udziałem aktorów występujących w strojach z epoki, tancerzy, muzyków, Bractwa Kurkowego – wielkie widowisko przybliżające renesansowy świat tańców i zabaw. Głównym elementem korowodu była replika Zygmunta wieziona specjalnie przygotowanym pojazdem na Wawel. Oddzielnie niesiono serce dzwonu. Pod wieżą ratuszową na Rynku Głównym miał miejsce spektakl baletu Cracovia Danza pt. Kiedy tańczą dzwony. W czasie wakacji można było oglądać replikę dzwonu, wyeksponowaną w różnych punktach miasta. Inną jubileuszową atrakcją jest wystawiony na Wawelu obraz Jana Matejki Zawieszenie dzwonu Zygmunta, datowany na rok 1874, wypożyczony z Muzeum Narodowego w Warszawie. Organizatorem rocznicowych uroczystości  było miasto Kraków, Zamek Królewski na Wawelu, Katedra Wawelska, Dom Norymberski w Krakowie i Małopolska Organizacja Turystyczna.

 

Zygmunt dzwoni już 500 lat, jednakże następuje powolne zużywanie materiału, z którego zbudowany jest klosz dzwonu w miejscu uderzeń jego serca. Według najnowszych badań dzwon wytrzyma następne 500 lat, później można go obrócić o 90o, by serce mogło uderzać w nowe miejsca jeszcze przez kolejne 1 000 lat!

 

Tekst Józef Partyka

  

 

Miasteczka Cittaslow na turystycznych szlakach

 

Aby odetchnąć od wielkomiejskiego zgiełku i pośpiechu, podziwiać zadbane zabytki, aktywnie wypoczywać i obcować z naturą, warto odwiedzać polskie miasteczka sieci Cittaslow. Życie w nich płynie naturalnym rytmem, a ich gościnni mieszkańcy chętnie dzielą się z turystami tym, co mają najlepszego: tradycją, kulturą i… dobrym jedzeniem. Miejscowości spod znaku pomarańczowego ślimaka stawiają na promowanie idei dobrego życia w duchu slow poprzez działania na rzecz zrównoważonego rozwoju, dbanie o lokalność i zachowanie niepowtarzalnego charakteru przestrzeni miejskiej. Idea międzynarodowej sieci takich miast wywodzi się z ruchu slow food i narodziła się we Włoszech w 1998 roku. Na polski grunt została przeniesiona w 2006 roku, gdy do sieci przystąpiły: Biskupiec, Bisztynek, Reszel i Lidzbark Warmiński. Do światowej sieci należy obecnie 278 miast z 30 państw. Polską sieć tworzy 35 członków i jest ona drugą co do wielkości po sieci włoskiej. Idea Cittaslow najmocniej zakorzeniła się na Warmii i Mazurach – tutaj do ruchu przystąpiło już 26 miejscowości (w ostatnim roku: Olecko, Morąg, Szczytno i Węgorzewo). Pozostali członkowie są rozsiani od Pomorza po Opolszczyznę i od Wielkopolski po Lubelszczyznę.

 

Rowerem i kajakiem, i nie tylko

Turyści odwiedzający miasteczka Cittaslow mogą korzystać z bogatej oferty aktywnego wypoczynku. Miejscowości są połączone szlakami: pieszymi, rowerowymi, kajakowymi, drogowymi. Pozwala to lepiej poznawać atrakcje przyrodnicze i kulturowe regionu, a także łączyć różne formy aktywności. Przez siedem miast Cittaslow wiedzie warmińsko-mazurski odcinek Wschodniego Szlaku Rowerowego Green Velo (ok. 395 km), rozpoczynający się w Elblągu. Zbiegają się z nim liczne lokalne trasy wytyczone zazwyczaj w formie pętli. Green Velo przecina kolejno: Braniewo, Górowo Iławeckie, Lidzbark Warmiński, Bartoszyce, Sępopol, Węgorzewo i Gołdap. Z Lidzbarka Warmińskiego można wyruszyć do Ornety trasą poprowadzoną nasypem dawnej linii kolejowej albo do Olsztyna Warmińską Łynostradą, która przebiega przez Dobre Miasto.

 

Łynostrada wiedzie wzdłuż największej rzeki regionu – Łyny (196 km), umożliwiając łączenie turystyki rowerowej z kajakową. Łyna przepływa przez Dobre Miasto, Lidzbark Warmiński, Bartoszyce i Sępopol. Spływ najwygodniej rozpocząć na przystani kajakowej w jednym z tych miast albo na jednej z ośmiu innych wybudowanych na trasie. Górnym dopływem Łyny jest urokliwa Marózka, przepływająca w pobliżu Olsztynka. Do Łyny można dopłynąć także z okolic Biskupca rzekami Dadaj, Pisą Warmińską (przez Barczewo) i Wadąg. Do Łyny wpada również Symsarna, nad którą leżą Jeziorany. Śladami wielkiego astronoma prowadzi Szlak Kopernikowski, który ma wersje pieszą i drogową. Pierwsza wiedzie przez Dobre Miasto, Lidzbark Warmiński i Braniewo, a druga sięga dalej – do Nowego Miasta Lubawskiego, Lubawy, Olsztynka i Ornety. Z kolei szlak drogowy o nazwie Pętla Grunwaldzka łączy miejsca związane ze sławną bitwą z 1410 roku. Można dotrzeć nim m.in. do Nowego Miasta Lubawskiego, Lubawy, Lidzbarka, Olsztynka, Działdowa i Nidzicy. Trzy ostatnie miasta, a także m.in. Szczytno, Węgorzewo, Gołdap, Olecko i okolice Wydmin leżą na regionalnym odcinku Szlaku Frontu Wschodniego I Wojny Światowej. W Węgorzewie zaczyna się żeglarski Szlak Wielkich Jezior Mazurskich, liczący ponad 130 km i wiodący m.in. do Rynu.

Dawne piękno zrewitalizowane

W ostatnich latach miasteczka Cittaslow w województwie warmińsko-mazurskim realizowały program rewitalizacji, dofinansowany z funduszy europejskich. Dzięki temu odnowiono liczne zabytki, które zyskały nowe, społecznie użyteczne funkcje, powstały miejsca spotkań, placówki kulturalne i popularyzujące dzieje regionu. Wśród zrewitalizowanych budowli znalazło się gotyckie skrzydło zamku krzyżackiego w Działdowie, gdzie urządzono m.in. ekspozycje Muzeum Pogranicza. W Lubawie nowe życie zyskał zrujnowany zamek biskupi. Odbudowano jego piwnice i odtworzono w nowoczesnej formie dwa skrzydła zabudowy, gdzie siedzibę znalazły m.in. Punkt Informacji Turystycznej i Centrum Aktywności Społecznej, prowadzące działania edukacyjne i kulturalne. W Braniewie zrewitalizowano najstarszy zabytek Warmii – wieżę bramną zamku biskupiego. Można w niej skorzystać z tarasu widokowego oraz zasięgnąć informacji w Punkcie Informacji Turystycznej. Nidzica może poszczycić się największym zachowanym zamkiem krzyżackim na Mazurach. Po odnowieniu budowla nadal jest siedzibą ośrodka kultury, Muzeum Ziemi Nidzickiej i bractwa rycerskiego. Pasym odnowił rynek w centrum miasta, przystosowując go do organizowania spotkań i imprez plenerowych. Pozwoliło to również lepiej wyeksponować ratusz, wzniesiony w stylu angielskiego neogotyku.

 

Więcej informacji o sieci Cittaslow można znaleźć na www.cittaslowpolska.pl.

 

Tekst Rafał   Śliwiak

 

 

Po górach o każdej porze roku

…Aby bezpiecznie wędrować po górach o każdej porze roku, trzeba mieć w sobie dużo pokory… – rozmowa Dominiki Szymborskiej z Gosią Ziontecką, podróżniczką, pasjonatką gór, miłośniczką przyrody, ultramaratonów górskich, wspinaczki górskiej i sportowej

 

Dominika Szymborska: Jak zaczęła się Twoja przygoda z górami?

Gosia Ziontecka: Jako dziecko, w każde wakacje, wyjeżdżałam nad morze. Góry były mi obce. W roku 2004 pojechałam na majówkę do mojego taty mieszkającego w Kościelisku. Poszliśmy na wycieczkę do Doliny Jarząbczej, Szlakiem Papieskim. Kwitły krokusy, wystawiały swoje fioletowe główki z zalegającego jeszcze śniegu. I to był ten moment… Zachwyciłam się. I wsiąkłam bez pamięci.

Dominika Szymborska: Kiedy pojechałaś kolejny raz?

Gosia Ziontecka: Rok później. Też w maju. Stopniowo moje wyjazdy stawały się coraz częstsze. Dwa, trzy, cztery razy w roku. W końcu zaczęłam jeździć co miesiąc.

D.S.: Jak znajdowałaś czas         na wyjazdy?

G.Z.: Nie zabierało mi to wiele czasu. Zdarzało się, że wyjeżdżałam tylko na jeden dzień, żeby tylko zaczerpnąć powietrza powyżej 2000 m n.p.m. (śmiech) Zazwyczaj jeździłam pociągiem w nocy z piątku na sobotę. Miałam wówczas na wyprawy całą sobotę i całą niedzielę. Nocowałam w schronisku, wieczorem wracałam kuszetką do Warszawy. Nigdy nie zapomnę sytuacji, kiedy zbiegałam z Czerwonych Wierchów, z Ciemniaka (2096 m n.p.m.), była już 18.00, pociąg miał odjechać o 20.00. Nagle ktoś zawołał:

– Hej dziewczyno! Dokąd się tak spieszysz?

– Na pociąg! – odkrzyknęłam z uśmiechem i pobiegłam dalej. (śmiech) Trochę surrealistycznie mogła zabrzmieć ta odpowiedź na takiej wysokości.

D.S.: Jeździłaś sama?

G.Z.: Tak. Moi znajomi mieli inne pasje. Poza tym ja wręcz uwielbiałam te samotne wędrówki. Mogłam iść w swoim tempie, rozmyślać, delektować się pięknem natury. Były takie momenty, kiedy dosłownie czułam obecność Boga. Myślałam sobie – to jest zbyt zachwycające, by stworzyła to tak po prostu natura. Często góry były dla mnie ucieczką od problemów, które w sensie przenośnym i dosłownym zostawiałam za sobą. Im dalej, im wyżej przestawały mieć tak wielkie znaczenie, jakie nadawałam im na nizinach. Poza tym podczas samotnych wędrówek jest większa szansa na spotkanie żyjących tam zwierząt. Prawie na każdej wyprawie spotykałam stada kozic. Czasem pozwalały podejść do siebie na wyciągnięcie ręki, czasem przez kilka godzin wędrowały razem ze mną. Spotykałam też lisy, najczęściej zimą. Latem uwielbiałam przyglądać się świstakom. Czasem jeden z nich stał na tylnych łapkach, wydając ten głośny, charakterystyczny świst. Czasem były ich całe gromadki bawiące się między skałami. Przykucałam wtedy, prawie wstrzymując oddech, zamierałam, aby móc dłużej je poobserwować.

D.S.: Wyjeżdżałaś tylko latem?

G.Z.: Na początku tak. Bałam się wędrować zimą, nie miałam doświadczenia ani wiedzy. Ale zima coraz bardziej mnie kusiła. Zapisałam się na tygodniowy kurs zimowej turystyki wysokogórskiej w Tatrach Zachodnich, na którym uczyłam się chodzić w rakach, hamować upadki i samoasekurować się czekanem, a także asekuracji lotnej z liną, podstaw przetrwania czy budowania jamy śnieżnej na wypadek konieczności spędzenia nocy na szlaku. Zrobiłam też kurs lawinowy, czytałam dużo książek, poradników górskich, biografii naszych polskich himalaistów. Z zimą nie ma żartów! Aby bezpiecznie wędrować po górach o każdej porze roku, trzeba mieć w sobie dużo pokory. Umieć odpuszczać. Nie upierać się, by za wszelką cenę zrealizować cel. Umiejętność oceny sytuacji i podjęcie w krytycznym momencie odpowiedniej decyzji może uratować życie.

D.S.: Jak dalej rozwijała się Twoja górska przygoda?

G.Z.: Po kilku latach, kiedy moje wędrówki stały się bardziej ekstremalne, pojawiła się potrzeba nabycia nowych umiejętności. W ciągu dwóch lat zrobiłam kurs wspinaczki skalnej na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, zaraz po nim letni kurs taternicki, w kolejnym roku zimowy. To otworzyło przede mną nowe możliwości spędzania czasu w Tatrach. Zaczęłam się wspinać. Po stronie polskiej i słowackiej, latem i zimą. W terenie mikstowym i na lodospadach. Zachwyciłam się na nowo! Wspinanie i bliski kontakt ze skałą dostarczały mi zupełnie nowych doznań. Pokochałam to. W każdym momencie mogę odtworzyć sobie zapach rozgrzanego granitu, jego strukturę, kępki traw, porosty lub kwiatki wyrastające z gołej, surowej skały, gdzieś na 2000 m n.p.m. I motyle! To niesamowite, że zawsze, kiedy się wspinam, leci przy mnie motyl. Zawsze. Nazwałam go swoim Aniołem Stróżem. Czuję, że mnie chroni. Dzięki niemu czuję się bezpieczniej.

D.S.: Opisujesz to wszystko z takim zachwytem!

G.Z.: Tego nie można opisać inaczej. Takich emocji, uniesień i zachwytów nie przeżywałam w żadnym innym miejscu. Dla mnie samotne wędrówki, sam akt wspinania połączony z przepięknymi, urokliwymi widokami szczytów, dolin, stawów, na które patrzyłam z góry, powodują niemal ekstazę, metafizyczne doznania. Najbardziej lubię, kiedy wieje wiatr, rozwiewając chmury. Zatrzymuję się wówczas, obserwując, niemalże jak w teatrze, jak biała kurtyna z chmur, zasłaniająca wszystko, powoli rozchyla się, a oczom widza ukazują się wyłaniające z mgły skalne wierzchołki i ogromna przestrzeń. Po chwili znowu wszystko spowija mgła, widoczność ogranicza się do kilka metrów, by po chwili spektakl rozpoczął się nowo.

D.S.: Niezwykłe doznania. Zastanawiam się jednak, jak to możliwe, że nie znudziło Cię jeszcze chodzenie wciąż tymi samymi szlakami, oglądanie tych samych widoków?

G.Z.: Znudziło? (śmiech) Tatry są dla mnie jak narkotyk. Doznaję ekstazy za każdym razem, kiedy tam jestem. Kocham tam wszystko. Wiesz, że ten sam szlak za każdym razem jest inny? W zależności od pory roku, od pogody, pory dnia, układu chmur na niebie, które wpływają na kolory, które widzisz, od strony, którą dany szlak pokonujesz, od słońca, który oświetla góry o każdej porze dnia i roku inaczej…

D.S.: Przekonałaś mnie. Nie patrzyłam na to nigdy w ten sposób. Aby móc skupić się na tych wszystkich szczegółach, zauważać je, potrzebna jest cisza, brak ludzi. Czy nie przeszkadza Ci zatem, że zawsze jest tam tak dużo turystów?

G.Z.: Nie. (śmiech). Wiem, jak omijać godziny szczytu. Wychodzę zazwyczaj przed świtem, kiedy większość turystów jeszcze słodko śpi. Gdy oni ruszają na szlaki, ja jestem już wysoko. Spotykam ludzi tylko w drodze powrotnej. Czasem, kiedy jeżdżę w góry w tygodniu, nie spotykam nikogo. Omijam też dni świąteczne, majówki itp.

D.S.: Wiem, że masz trójkę dzieci. Czy one również dzielą Twoją pasję?

G.Z.: Starsza dwójka była ze mną górach tylko kilkanaście razy. Nauczyłam ich jeździć na nartach, zabierałam na piesze wędrówki. Jednak nie było ich wiele. To był trudny dla mnie czas. Nie miałam niestety możliwości wyjazdów na tyle częstych, by zaszczepić w nich pasję gór. Chociaż… Teraz, kiedy są już dorośli, jeżdżą w góry ze swoimi partnerami. Jednak nie zwariowali na ich punkcie tak bardzo jak ja. (śmiech) Natomiast co do mojej najmłodszej córki, obecnie już dwunastolatki, ją zabierałam w góry od najmłodszych lat. Nigdy nie zapomnę, kiedy jako trzylatka pokonywała samodzielnie, sięgające jej czasem po pachwiny stopnie na Ścieżce nad Reglami. Jako czterolatka weszła na własnych nóżkach do Doliny Pięciu Stawów. W kolejnym roku weszła na przełęcz Karb i Kasprowy Wierch, zimą, od strony Kuźnic. Dwa lata temu zrobiła ze mną Koronę Gór Polski na jednej wyprawie – 28 szczytów w 25 dni. W samochodzie miałyśmy zapas żywności, wody, ubrań, a nawet namiot, kuchenkę, jedzenie liofilizowane. Spałyśmy w namiocie, schroniskach, w domu parafialnym. Fantastyczna przygoda. Oliwia zrobiła to ze śpiewem na ustach i czasem – gdy ja marzyłam już tylko o tym, aby przybrać pozycję poziomą – mówiła: „Mamo, zróbmy dziś trzeci szczyt, będzie mniej na jutro”. (śmiech) Zabierałam ją też na kilkudniowe wyprawy rowerowe wzdłuż wybrzeża Morza Bałtyckiego, spałyśmy w namiocie, rano go zwijałyśmy i jechałyśmy dalej. Nauczyłam ją wspinaczki, dziś chodzi regularnie na sekcję wspinaczkową.

D.S.: To naprawdę niezwykłe… Słyszałam, że biegasz po górach?

G.Z.: Po trekkingu i wspinaniu przyszedł czas na kolejną aktywność – bieganie po górach. Postawiłam sobie cel i zarazem wyzwanie: Czy niebiegająca nigdy kobieta po czterdziestce może przebiec ultramaraton górski? Na cel wyznaczyłam sobie Tatra Fest 61km, 4130 m pod górę. Po dwóch latach intensywnych treningów przebiegłam Tatra Fest z wynikiem 13 godzin – 2 godziny przed limitem! Jednak nie był to, jak planowałam, mój pierwszy ultramaraton. Pół roku wcześniej dostaliśmy z moim partnerem propozycję wzięcia udziału w Biegu Rzeźnika w parach (nieoczekiwanie dostaliśmy pakiet). Nie zgodziłam się, przecież to było 84 km po górach, a ja do tej pory przebiegłam tylko półmaraton w mieście! Treningi miałam rozpisane z uwzględnieniem startu w Tatrach w sierpniu. Poza tym, jakim cudem my, żółtodzioby biegowe, mamy pobiec w dwóch ultra w dwumiesięcznym odstępie czasu?? Ostatecznie podjęliśmy jednak wyzwanie. I udało się! 16 godzin biegu po pięknych Bieszczadach. Dobiegliśmy zmęczeni, obolali, ale szczęśliwi. Jak się ponownie okazało, chcieć to móc!

D.S.: Co byś poradziła czytelnikom?

G.Z.: …że najważniejsza w życiu, poza rodziną, jest pasja. To coś, co zawsze działa, zawsze nas pocieszy w trudnych chwilach, wzmocni, rozwinie, doda życiu smaku i radości. I jak udowodniłam sobie samej – nie ma, że nie mogę, nie ma, że już nie w tym wieku, nie ma, że za trudno… itd. Macie marzenia? Jest coś, co powoduje, że pojawia się błysk w waszych oczach i motyle w brzuchu? Nie rezygnujcie! Wchodźcie w to! Bierzcie życie za rogi! Co macie do stracenia? Najwyżej się nie uda.

A jak się uda…. będziecie najszczęśliwsi na świecie!

Święty Onufry z Beskidu Makowskiego

Kapliczki, krzyże i figury przydrożne to nieodłączny element krajobrazu kulturowego ziemi beskidzkiej. W gminie Stryszów położonej na pograniczu Beskidu Makowskiego, Beskidu Małego i Pogórza Wielickiego znajduje się ponad siedemdziesiąt kapliczek.

 

Rozsiane są przy drogach, stoją na bezdrożach, na skraju lasu, w środku pól lub na beskidzkim szlaku. Większość z nich pochodzi z XVIII i XIX wieku. Każda ma swoją historię. Figura św. Onufrego stoi tuż przy zachodnim wierzchołku góry Chełm, wzniesienia o wysokości 603 m n.p.m. Można tutaj dotrzeć szlakiem czerwonym z Palczy lub Zembrzyc oraz szlakiem niebieskim ze Stryszowa. To ładny, cichy i prawie całkowicie zalesiony teren obejmujący północną część Beskidu Makowskiego. Szlak wiedzie przez pięknym, bukowym lasem. Jeszcze kilkanaście lat temu na próżno było tu szukać wędrowca, bowiem docierali tu tylko nieliczni koneserzy mniej znanych beskidzkich szlaków. Święty Onufry stał zatem samotnie i z rzadka zerkał na przechodzących obok turystów. Dziś miejsce to tętni życiem… Dlaczego? Otóż przez Pasmo Chełmu przebiega coraz bardziej popularny Mały Szlak Beskidzki łączący Beskid Mały, Makowski i Wyspowy, w skrócie nazywany MSB. Liczy on 137 km, rozpoczyna się w Bielsku-Białej (w dzielnicy Straconki), a kończy na Luboniu Wielkim w Beskidzie Wyspowym.

 

Wróćmy jednak do Onufrego… Figura datowana jest na rok 1681, choć niektórzy podają datę 1564. Nie wiemy, skąd taka rozbieżność – pewne jest jednak, że kapliczka ma ponad trzysta lat. Kult świętego Onufrego, rozpowszechniony w tej części Beskidu Makowskiego już w XVII wieku, był związany z założeniem pobliskiej Kalwarii Zebrzydowskiej i prężnie rozwijającym się tu ruchem pielgrzymkowym.

 

Miejscowa legenda mówi, że święty wędrował po okolicy w przebraniu „nędznego dziada”. Czasem ktoś dał mu coś do jedzenia, czasem wpuścił do chałupy, aby zmarznięty wędrowiec mógł ogrzać się przy ogniu. Któregoś dnia we wsi urodziło się dziecko. Nikt nie chciał zostać jego chrzestnym, albowiem rodzina była uboga, a życie noworodka zapowiadało się nader skromnie. Rodzice wpadli więc na pomysł, aby dziecko do chrztu trzymał ów wędrowny dziad. Przyjęli więc świętego pod dach, a gdy to uczynili, bieda zniknęła z ich domu.

 

Kim był naprawdę święty Onufry? Żył w IV wieku, a miejscem jego działalności były tereny dzisiejszego Egiptu. Nazywa się go „wielkim pustelnikiem”, bowiem na pustyni spędził aż sześćdziesiąt lat. Jest patronem pielgrzymów, wędrowców i tkaczy. W ikonografii przedstawiany jest zazwyczaj jako starzec z długimi, białymi włosami i brodą sięgającą do ziemi – bez ubrania, a jedynym jego okryciem są nieobcinane od lat włosy. Jego figury stawiane były od wieków przy ważnych szlakach pątniczych wiodących przez Europę.

 

Przez Pasmo Chełmu w Beskidzie Makowskim biegnie również Międzynarodowa Trasa Pielgrzymkowa – Szlak Maryjny o ponadregionalnym znaczeniu. To ciekawa, choć wciąż mało znana na naszym terenie, droga pielgrzymek. Szlak łączy słynne ośrodki kultu maryjnego w Europie, prowadząc z Częstochowy do bazyliki w Mariazell (Austria). Powstał na bazie już istniejących szlaków pieszych lub rowerowych. W 2006 roku rozpoczęto prace nad oznakowaniem polskiego odcinka Szlaku Maryjnego wiodącego z Częstochowy do Zakopanego o długości 323 km. Wędrując Pasmem Chełmu, zobaczymy tabliczki informujące nas, że do pobliskiego sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej zostało jeszcze 12 km. Szlak prowadzi dalej, na południe, w kierunku Makowa Podhalańskiego, Jordanowa, Ludźmierza i Zakopanego.

 

Jaką tajemnicę skrywa beskidzki Onufry? Niegdyś figurę św. Onufrego spod Chełmu można było swobodnie obracać dookoła, dzięki zamocowanemu w podstawie rzeźby żelaznemu bolcowi. Wędrowcy wierzyli, że ustawienie figury świętego twarzą do kierunku drogi zapewni pomyślność w podróży i uchroni przed niebezpieczeństwem.

 

Na terenie gminy Stryszów stoi jeszcze jedna figura świętego Onufrego, co jest ewenementem w skali kraju. Drugi Onufry znajduje się przy wiejskiej drodze w Stroniu – przycupnął pod lipą, niedaleko Strońskiej Góry. Na kamiennej podstawie widnieje data 1769. Kapliczka upamiętnia czasy konfederacji barskiej i bitwę stoczoną na tym terenie z wojskami rosyjskimi, podczas której do niewoli trafił Maurycy Beniowski, późniejszy król Madagaskaru.

 

I na koniec ciekawostka. O tym, jak ważny jest św. Onufry dla ziemi stryszowskiej, świadczy fakt, że w 2004 roku postać tego świętego znalazła się w herbie Stryszowa.

 

Tekst i zdjęcia Agnieszka Cygan

Nietoperze – pożyteczne ssaki

  Nietoperze to jedna z najbardziej tajemniczych grup zwierząt, z uwagi na ich nocny tryb aktywności życiowej. W Polsce występuje aż 26 gatunków nietoperzy! lipiec-wrzesień/3(3)2020 Zwierzęta te odżywiają się owadami i innymi stawonogami. Polują przede wszystkim w nocy, używając w tym celu własnego radaru. Wytwarzane w krtani krótkie piski o wysokiej częstotliwości dźwięków, które są…
Więcej

O tym pisano…

W grudniu roku 1950 nastąpiło połączenie Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego i Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego. Nowo powstałe Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze już od roku 1952 podjęło działalność informacyjną, wydając czasopismo turystyczno-krajoznawcze „Turysta”, początkowo jako miesięcznik, a od 1957 roku dwutygodnik. Problematyka poruszana na jego łamach jest wciąż aktualna i współcześnie: krajoznawstwo, turystyka, obiekty noclegowe, szlaki turystyczne, przedsięwzięcia programowe.…
Więcej

Olsztyńska Łynostrada

Stara to prawda, że zgoda i współpraca buduje. Na Warmii, w ramach wspólnej inicjatywy stowarzyszeń (Wizja Lokalna, PTTK, Młyn) i przy współpracy Zarządu Województwa Warmińsko-Mazurskiego oraz kilku warmińskich gmin (Olsztyn, Dywity, Dobre Miasto, Lidzbark Warmiński), powstaje ciekawa trekkingowa trasa rowerowa, łącząca Olsztyn ze znanym szlakiem Green Velo. kwiecień-czerwiec/2(2)/2020 Biegnie ona doliną Łyny, wzdłuż pięknego szlaku…
Więcej

Kalendarz imprez w roku 2020

Zapraszamy do udziału w imprezach Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego, planowanych w roku 2020. Ze względu na zagrożenie epidemiczne przed zaplanowaniem udziału w wybranej imprezie zalecamy skontaktowanie się z organizatorami. styczeń-marzec/1(1)2020 http://www.pttk.pl/zycie/imprezy/kalendarz_imprez_PTTK_2020.pdf
Więcej

Listopadowe Żuławy

Postały, pogapiły się jeszcze chwilę, by nasycić się tą aurą tajemniczości i nieoczywistego piękna, żeby jak najwięcej zapamiętać, gdyż podróż dobiegała już końca. Każda wrażliwa na swój sposób i wciąż głodna wrażeń. I w duszy i w sercu każda zadowolona, bo właśnie niczym cztery muszkieterki dzielnie, odważnie przekonały się dobitnie, że na Żuławach jest zdecydowanie…
Więcej

Sejmik Przedkongresowy Łódzkie – tożsamość, wspólnota, region

Łódzki Sejmik Przedkongresowy odbył się w dniu 14 września 2019 roku, pod hasłem: Łódzkie - tożsamość, wspólnota, region. Miejscem obrad był Wydział Nauk Geograficznych Uniwersytetu Łódzkiego. Do grona współorganizatorów sejmiku zaproszono prof. dr hab. Bogdana Włodarczyka – dziekana Wydziału i dr Andrzeja Stasiaka, których wsparcie merytoryczne było niezwykle cenne. styczeń-marzec/1(1)2020     W 2020 roku mija…
Więcej