Czterodniowa tatrzańska wyrypa, na której wszystko było na opak
Plan: Grań Tatr Zachodnich 42 km, suma podejść od Wyżniej Huciańskiej Przełęczy 9150 m…
Nie każdą wyprawę planujemy. Czasem po prostu jedziemy w góry i idziemy, gdzie nogi poniosą. Jednak w okresie jesienno-zimowym nie ma miejsca na wielką spontaniczność. Ważne jest bezpieczeństwo, zaplanowanie trasy tak, aby nie zaskoczyła noc, wystarczyło jedzenia i picia oraz dodatkowej ciepłej warstwy odzieży na wypadek załamania się pogody lub przymusowego noclegu w górach.
Planowaliśmy wyjechać w środę po pracy, przenocować gdzieś w Zakopanem. O piątej rano w czwartek byliśmy już umówieni z naszym zaprzyjaźnionym kierowcą na przewiezienie nas do Huty – słowackiej miejscowości położonej 50 km od Zakopanego, gdzie rozpoczynał się nasz szlak. Pierwszą noc mieliśmy spędzić w okolicy Banówki. Kolejnego dnia zamierzaliśmy pokonać słowacką Orlą Perć, czyli Hrubą Kopę, Trzy Kopy i Rohacze. Na trzeci dzień planowaliśmy przejść Wołowiec, Łopatę, Kończysty Wierch, Starorobociański Wierch, Błyszcz, Bystrą do Czerwonych Wierchów, natomiast w niedzielę przez Kopę Kondracką, Goryczkowe Czuby, Kasprowy Wierch dojść do Przełęczy Liliowe, która kończy Grań Tatr Zachodnich (GTZ).
To tyle z planów. Rzeczywistość okazała się zgoła odmienna…
Pakowanie zakończyliśmy w środę późnym wieczorem. Postanowiliśmy noc przespać w domu i wyjechać o czwartej rano. Ostatecznie wyruszyliśmy dopiero o ósmej. Do Zakopanego dojechaliśmy przed czternastą, więc było za późno, aby ruszać w góry. Wynajęliśmy nocleg w Zakopanem i… poszliśmy na Krupówki. Tak zakończył się pierwszy dzień naszej wyprawy. Kolejnego dnia, w piątek o piątej rano wreszcie stanęliśmy na początku szlaku prowadzącego na Grań Tatr Zachodnich. Noc z wolna ustępowała światłu dnia. Powyżej górnej granicy lasu naszym oczom ukazały się tak odmienne od wszechobecnego w Tatrach granitu, wapienne Skały Rzędowe. Mają one charakter dolomitowego miasteczka skalnego. Tworzą labirynt skał, iglic i turniczek. Ich jasny kolor pięknie kontrastuje z gęsto porastającą ten obszar soczyście zieloną kosówką i błękitem nieba. Pogoda była dla nas łaskawa. Prognozy wskazywały na całkowite zachmurzenie. Tymczasem, kiedy wyszliśmy powyżej 1500 m n.p.m., znaleźliśmy się ponad chmurami. I tak zostało do końca naszej wyprawy.
Pomimo pięknej pogody warunki były bardzo trudne. Im wyżej, tym więcej było śniegu. Na zachodnich wystawach zaczęły pojawiać się oblodzenia. Po południu chmury przelewające się przez wierzchołki gór zasnuły całe niebo i zaczął wiać silny wiatr. Temperatura odczuwalna spadła znacznie poniżej zera. Powoli ogarniało nas zmęczenie. Mieliśmy za sobą ponad dziesięć godzin marszu po górach z ciężkimi, 20-kilogramowymi plecakami. Silny, porywisty i wychładzający wiatr skutecznie utrudniał trekking. Około piątej po południu byliśmy już wyczerpani. Nie mieliśmy siły iść dalej. Znaleźliśmy w miarę zaciszne i bezpieczne miejsce na przełęczy. Marcin rozstawiał namiot, ja w tym czasie gotowałam wodę do zalania liofili. Najważniejsze w takiej sytuacji jest, aby jak najszybciej się rozgrzać, zjeść coś gorącego i wskoczyć do śpiworów. Mój towarzysz przed wyjazdem namawiał mnie, abym wzięła długie zimowe buty. Ja jednak uparłam się, żeby iść w lekkich przed kostkę, ze stuptutami. To był poważny błąd. Buty nie miały goreteksu, a śnieg był mokry. Przemokły na wylot. Wiedziałam, że nie ma szans, aby wyschły do rana. Jednak z zaistniałym faktem można było sobie poradzić, wystarczyło założyć suche skarpetki, wsunąć stopy w torebki foliowe, na to kolejna para skarpetek, nawet mokra, i stopy były zabezpieczone. Pojawił się jednak kolejny problem. Całą noc bardzo wiało. Sypał śnieg z deszczem. Wiedzieliśmy, że oznacza to duże oblodzenie szczególnie na skalnych, eksponowanych odcinkach. Do tego rano okazało się, że widoczność nie przekracza kilku metrów. Byliśmy na grani, powyżej 2000 m n.p.m., w miejscu, z którego dojście do jakiejkolwiek cywilizacji zajęłoby nam wiele godzin, pod warunkiem, że nie pogubilibyśmy się w tej mgle. Mieliśmy zapas jedzenia, ciepłe ubrania i puchowe śpiwory, o wodę nie musieliśmy się martwić. Wokół było dużo śniegu, który mogliśmy topić. Podjęliśmy decyzję, że przeczekamy, aż widoczność się poprawi. Rozpaliłam gaz, aby zagotować wodę na śniadanie i… okazało się, że…się kończy. Mieliśmy na ten wyjazd kupić nowy. Ostatecznie zabraliśmy już używany. Większość naszych zapasów żywnościowych to były liofilizaty, do których potrzebowaliśmy gorącej wody. Bez gazu nie mogliśmy tu zostać. Zdecydowaliśmy ruszyć dalej, powoli, ostrożnie i pierwszym możliwym szlakiem zejść w doliny. W tych warunkach do najbliższego zejścia mieliśmy jakieś cztery, pięć godzin marszu. Nie było wyjścia. Zaczęliśmy składać obozowisko i wtedy... chmury zaczęły się rozwiewać, schodzić w dół, by ostatecznie grubą białą pierzyną pokryć doliny. My pozostaliśmy ponad nimi. Nad nami pojawiło się błękitne niebo. Świeciło słońce. Staliśmy oniemiali tą zachwycającą, niezwykle piękną scenerią. Dla takich chwil warto żyć!
Trzeba było ruszać dalej, aby jak najszybciej dojść do wspomnianej przełęczy. Nie wiedzieliśmy, jak długo pogoda się utrzyma. Słońce dodawało energii i otuchy. Weszliśmy na Salatyn, następnie przez Spaloną Kopę i Pachoł doszliśmy do Banikowej Przełęczy, z której szlak prowadził do Doliny Rohackiej. Pogoda wciąż była idealna, a widoki niezwykłe. Kusiło nas, aby pójść dalej granią. Rozsądek jednak tym razem zwyciężył. Zeszliśmy pięknym szlakiem prowadzącym przez Stawy Rohackie. Późnym popołudniem doszliśmy do schroniska. Tu ogrzaliśmy się, najedliśmy i zaczęliśmy planować kolejny, ostatni dzień naszej wyprawy. Rozważaliśmy zejście do Zuberca i powrót do Zakopanego busem. Byliśmy zmęczeni. Ciężkie plecaki, nieprzespana noc i trudne warunki dnia wczorajszego dawały o sobie znać. Zwyciężyła jednak chęć spędzenia jeszcze jednego dnia w górach, zwłaszcza że zapowiadał się kolejny piękny dzień. Mieliśmy nadzieję przenocować w schronisku. Niestety, choć były wolne miejsca, z powodu ograniczeń covidowych nie zostaliśmy przyjęci na noc. Trochę przerażała nas wizja kolejnej nocy na zewnątrz. W nocy temperatura spadała znacznie poniżej zera, a ponieważ byliśmy w dolinie, istniało prawdopodobieństwo wizyty niedźwiedzia, który o tej porze roku dużo żeruje, gromadząc zapasy tłuszczu przed zimą. Personel schroniska nie dał się przekonać do udostępnienia nam choćby kawałka podłogi do spania. Wyszliśmy zatem szukać miejsca na nocleg. Dolina spowita była absolutną ciemnością. Wyobraźnia nie przestawała podsuwać nam obrazów obwąchującego nas w czasie snu niedźwiedzia. Nagle ujrzeliśmy drewnianą szopę. Nie posiadaliśmy się z radości, kiedy okazało się, że drzwi były otwarte. Weszliśmy. Była pusta. Rozłożyliśmy śpiwory i otuleni ciepłym puchem, błyskawicznie zasnęliśmy. Wczesnym rankiem ruszyliśmy w dalszą drogę. Szlak zaprowadził nas na Rakoń. Dalej poszliśmy w kierunku Grzesia, bardzo urokliwą, łagodną, porośniętą kosodrzewiną granią z przepiękną panoramą na Tatry polskie i słowackie. Zeszliśmy do Doliny Chochołowskiej, a następnie busem pojechaliśmy do Zakopanego, gdzie czekał nasz samochód. Do Warszawy dojechaliśmy już po północy.
Mieliśmy dużo szczęścia. Pomimo sporego doświadczenia i wielu lat spędzonych
w górach popełniliśmy kilka kardynalnych błędów, które mogły kosztować nas zdrowie,
a nawet życie. Z górami nie ma żartów, a rutyna czasem gubi. Wyciągnęliśmy dużo wniosków z tej wyprawy. To kolejna lekcja pokory, którą dały nam góry. Niech nasza przygoda będzie dla Was przestrogą. Góry są niezwykle piękne, potrafią zachwycić, zapierając dech. Dają dystans do życia, spraw codziennych, problemów, które zostawiamy w dolinach. Jednak zawsze pamiętajmy przede wszystkim o bezpieczeństwie, o dokładnym zaplanowaniu każdego szczegółu, a w razie potrzeby – o zmianie planów wycieczki lub nawet zawróceniu tuż spod szczytu. Nasze zdrowie i życie są najważniejsze, a góry poczekają…
Przeszliśmy 35 km Granią Tatr Zachodnich. Przewyższenia wyniosły łącznie 5632 m. Nie udało się nam zrealizować całego planu, ale zdołaliśmy wrócić wrócić bezpiecznie do domu. Na ten szlak jeszcze wrócimy. Będziemy próbować pokonać go do skutku.
Autor: Gosia Ziontecka
Zdjęcia: Gosia Ziontecka
Konferencja przedkongresowa w Siedlcach
W dniach 19-20 czerwca 2021 roku w Siedlcach odbyła się zorganizowana przez Oddział PTTK „Podlasie” w Siedlcach Konferencja przedkongresowa pt. „W odnajdywaniu tożsamości”, pod honorowymi patronatami Marszałka Województwa Mazowieckiego Adama Struzika oraz Prezydenta Miasta Siedlce Andrzeja Sitnika. Przedsięwzięcie miało miejsce w gmachu Mazowieckiego Samorządowego Centrum Doskonalenia Nauczycieli.
Celem konferencji było wypracowanie materiałów na VII Kongres Krajoznawstwa Polskiego, który odbędzie się w Łodzi pod hasłem „Krajoznawstwo wobec tradycji i wyzwań współczesności”. Z uwagi na pandemię termin Kongresu został przesunięty na rok 2022. Ponadto, ważnym elementem konferencji było uczczenie jubileuszu 70-lecia Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego oraz przypomnienie postaci Józefa Mikulskiego z okazji 50. rocznicy jego śmierci; prezesa Zarządu Oddziału w latach 1959–1967, wybitnego nauczyciela, pedagoga, krajoznawcy, odkrywcy grodzisk na Mazowszu.
Współorganizatorami konferencji było Mazowieckie Forum Oddziałów PTTK i działające przy Oddziale Koło Przewodników Terenowych i Pilotów PTTK im. Marii Żyburowej, które świętowało swój jubileusz 50-lecia działalności. Konferencję zorganizowano przy współudziale partnerów: Muzeum Regionalnego w Siedlcach, Siedleckiego Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego „Brama”, Oddziału Mazowieckiego Polskiej Izby Produktu Regionalnego i Lokalnego, Dworu Mościbrody oraz Nadbużańskiej Lokalnej Organizacji Turystycznej.
Uczestnicy konferencji: przewodnicy, krajoznawcy i turyści mieli okazję wziąć udział w wycieczkach krajoznawczych, które społecznie poprowadzili siedleccy przewodnicy PTTK: Eugeniusz Skorupka i Urszula Obrępalska. Decyzją Kapituły Odznaczeń ZG PTTK uhonorowano prezes Zarządu Koła Dorotę Mączkę odznaką „Zasłużony w pracy PTTK wśród Młodzieży” w stopniu złotym, a odznaką w stopniu srebrnym – Józefa Dumę, przewodnika PTTK i prezesa Komisji Rewizyjnej Oddziału. Decyzją Komisji Przewodnickiej ZG PTTK odznaką „Zasłużony Przewodnik PTTK” zostali uhonorowani Stanisław Czajka i Eugeniusz Skorupka. Wyróżniającym się w pracy społecznej przewodnikom listy gratulacyjne wręczył Prezydent Miasta Siedlce Andrzej Sitnik. Listy te otrzymali: Dorota Mączka, Janusz Malewicz, Stanisław Czajka, Eugeniusz Skorupka, ks. Jerzy Grochowski, Dariusz Piwowarczyk, Natalia Zyśk, Sławomir Kordaczuk, Józef Duma, Jerzy Chromik, Małgorzata Borkowska, Urszula Obrępalska i Agnieszka Szarek-Kozaczuk.
Jak powiedziała prowadząca konferencję Anna Kirchner, prezes Zarządu Oddziału, przygotowania do konferencji były dość stresujące, bowiem wydarzenie to było zaplanowane i dopięte na ostatni guzik w marcu ubiegłego roku, a z powodu pandemii termin jego realizacji przekładano trzykrotnie. Dodatkowym utrudnieniem były zmieniające się przepisy dotyczące limitu dozwolonej liczby uczestników konferencji, co w połączeniu z wielkością sali i koniecznością zachowania odpowiedniego dystansu, wymusiło ograniczenie tej liczby do 80 osób. Organizatorów cieszy fakt, że poza jednym wyjątkiem, przybyli wszyscy prelegenci, a referat nieobecnej prof. Violetty Machnickiej udało się wydrukować i przekazać wszystkim uczestnikom. Założeniem organizatorów jest, aby wszystkie referaty z uwagi na ich ciekawą treść, a zwłaszcza wartości poznawcze, ukazały się w formie wydawniczej jako materiały pokonferencyjne do wykorzystania na VII Kongresie Krajoznawstwa Polskiego.
Treści zawarte wystąpieniach prelegentów były niezwykle ciekawe i różnorodne. Dorota Mączka wygłosiła referat na temat 50-tej rocznicy istnienia Koła Przewodników Terenowych i Pilotów im. Marii Żyburowej.
O ciekawostkach historycznych, turystycznych i przyrodniczych pogranicza Podlasia, Mazowsza i Lubelszczyzny mówił Sławomir Kordaczuk, prezentując także przykłady tras wycieczkowych do zwiedzania. Ważny temat, jakim jest znaczenie Traktu Brzeskiego w historii i rozwoju ziem Wschodniego Mazowsza i zachodniej części Południowego Podlasia w 200-lecie budowy poruszył Stanisław Czajka, zaś Wojciech Radzikowski podzielił się wiedzą o kulinarnym dziedzictwie i znaczeniu produktu regionalnego i lokalnego w turystyce. Anna Kirchner
w swym referacie przedstawiła sylwetkę Józefa Mikulskiego – odkrywcę grodzisk na Mazowszu, zaś Andrzej Gordon wygłosił referat pt. „W odnajdywaniu tożsamości”.
Urząd Marszałkowski reprezentowała Izabela Stelmańska, zastępca dyrektora Departamentu Kultury Promocji i Turystyki Urzędu Marszałkowskiego Województwa Mazowieckiego, zaś Miasto Siedlce – prezydent Andrzej Sitnik. Gminę Siedlce reprezentował wójt gminy dr Henryk Brodowski, Zarząd Główny PTTK – prof. Jacek Potocki, członek Komitetu Naukowego VII Kongresu Krajoznawstwa Polskiego. Przedstawicielem Mazowieckiego Forum Oddziałów PTTK byli: Joanna Lipińska i Mieczysław Żochowski. Muzeum Regionalne
w Siedlcach reprezentował Sławomir Kordaczuk, Siedleckie Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne „Brama” – Zbigniew Piwoński i Ewa Frymus, Oddział Mazowiecki Polskiej Izby Produktu Regionalnego i Lokalnego – Wojciech Radzikowski, Dwór Mościbrody – Małgorzata Borkowska, Nadbużańską Lokalną Organizację Turystyczną – Andrzej Brochocki.
Tekst Anna Kirchner
Pasja na czas pandemii
Okres pandemii to czas niezwykle trudny. Pomijając już strach o zdrowie i życie, wielu aktywnych, pełnych pasji ludzi cierpi w zamknięciu, czując pustkę i brak perspektyw w najbliższym czasie. Najbardziej dotyka to osoby lubiące nowe wyzwania, podróże, ruch na świeżym powietrzu czy udział w imprezach artystycznych, koncertach, wystawach i wyjazdach do teatru. Wielu z nas zastanawia się co zrobić z tak dużą ilością wolnego czasu, czym wypełnić natłok myśli. Niezwykle dotkliwą sprawą jest bowiem brak możliwości podjęcia jakiegokolwiek działania na zewnątrz. Szczególnie dotyka to seniorów, którzy będąc na emeryturze, włączali się w szereg działań społecznych. Dobrym pomysłem na zapełnienie tej pustki, wydaje się być twórczość własna, a więc pisanie wierszy, malowanie obrazów, haftowanie, szydełkowanie czy powrót do zapomnianych robótek na drutach.
Siedemdziesiąt drzew na 70-lecie PTTK na Ziemi Jeleniogórskiej
Jubileusz 70-lecia Polskiego Towarzystwa Turystyczno Krajoznawczego
Z dziejów ekslibrisu polskiego
Najstarszy polski datowany ekslibris Macieja Drzewickiego (1467–1535), herbu Ciołek, pochodzi z 1516 r. Datę tę przyjmuje się za początek bogatych dziejów ekslibrisu polskiego.
październik-grudzień/4(4)2020
Posiada on herb Ciołek (ale kto dziś wie co znaczy ciołek? albo wół?). Insygnia władzy biskupiej i elementy architektury, całość tworzy prostokątną winietę w kształcie renesansowego portalu z kiścią winogron, zawieszoną u góry arkady oraz z datą 1516 obok pastorału po lewej stronie. Nad grafiką umieszczono czterowierszowy napis w języku łacińskim. Rozmiary samego drzeworytu to 135×105 mm, z tekstem u góry 162×107 mm. Był wytłoczony w wiedeńskiej drukami Hieronima Wietora. Oryginał ekslibrisu znajduje się w Bibliotece Jagiellońskiej, bliźniaczy egzemplarz w zbiorach Biblioteki Kórnickiej.
Drugi ekslibris dla Macieja Drzewickiego to również drzeworyt. Pochodzi z roku 1517 i jest większy (164×124), także ujęty prostokątną winietą renesansową. Pokazuje także herb Ciołek na małej tarczy pod infułą biskupią i z pastorałem z tyłu. Wytłoczony był w krakowskiej oficynie Jana Hallera. Oryginał ekslibrisu znajduje się tylko w Bibliotece Jagiellońskiej.
Pierwsze polskie ekslibrisy nie ustępują pod względem artystycznym najlepszym wzorom ówczesnych ekslibrisów europejskich i są ekslibrisami krajoznawczymi.
Maciej Drzewicki miał nieoczekiwane i mało znane związki z Łodzią a właściwie ziemią łódzką (choć wówczas pojęcie takie nie istniało). Urodził się w 22 lutego 1467 r. w Drzewicy w ziemi opoczyńskiej. Był duchownym związanym cały czas z ziemią łódzką - scholastykiem łęczyckim od 1496 r., od 1513 r. do 1531 r. pełnił funkcję biskupa włocławskiego (właściwie biskupa diecezjalnego kujawsko-pomorskiego). Bywał wielokrotnie w zamku w Wolborzu („letniej” siedzibie biskupów włocławskich, który istniał od XII w. do 1776 r., kiedy już nie odbudowano go po kolejnym pożarze). Przywilej lokacyjny podnoszący wieś Łodzia do godności miasta, nadany przez Władysława Jagiełłę 29 lipca 1423 r. zaginął w pomroce dziejów i znamy go tylko z kopiarza wykonanego w 1515 r. na polecenie biskupa Macieja Drzewickiego. Łódź leżała wówczas na terenie tej diecezji i była własnością biskupią.
Drzewicki był także kanclerzem koronnym za panowania króla Zygmunta I Starego, on pierwszy wprowadził u nas szyfr dyplomatyczny w kancelarii koronnej. Po śmierci Jana Łaskiego, został przez króla Zygmunta I Starego mianowany (12 czerwca 1531) arcybiskupem gnieźnieńskim i prymasem Polski. Ingres do Gniezna odbył 20 marca 1532. W tym samym roku zwołał synod prowincjonalny do Piotrkowa. Rezydował głównie w Łowiczu, skąd przybywał na kwietniowe kapituły generalne do Gniezna w 1534 i 1535. Nadal brał czynny udział w polityce, zwłaszcza w czasie sejmów piotrkowskich.
Maciej Drzewicki żył 68 lat. Został pochowany w katedrze gnieźnieńskiej, gdzie zachowała się płyta nagrobna. Obszerne wiadomości biograficzne znajdziemy w Wikipedii, jest tam maleńka wzmianka na temat wyżej ów ekslibrisu: „Humanista, dla którego biblioteki wykonano pierwszy polski ekslibris, prowadził obszerny dziennik, zachowany dla lat 1499-1515”.
Informacje o pierwszym polskim ekslibrisie zostały szerzej rozpowszechnione dzięki Poczcie Polskiej. W 2017 r. ukazał się znaczek pocztowy, a właściwie bloczek, zatytułowany „POLSKI EKSLIBRIS” (choć tytuł powinien być „Pierwszy polski ekslibris”), o nominale 6 zł, na którym pokazany jest także drugi ekslibris dla Macieja Drzewickiego z 1517 r. Nakład 80 000 egzemplarzy, każdy egzemplarz ma kolejny numer.
Niezwykle cenna jest informacja (drobnym drukiem!) pod grafiką: „Najstarsze polskie ekslibrisy wykonane w oficynach H. Wietora (1516) i J. Hallera (1517) dla biskupa włocławskiego Macieja Drzewickiego”.
Poczta Polska pierwszego dnia obiegu (3 grudnia 2017 r). wydała także kopertę stemplowaną okolicznościowym, kwadratowym datownikiem. Autorem projektu znaczka i koperty FDC jest M. Jędrysik.
Miłośnicy ekslibrisu skupieni wokół Warszawskiej Galerii Ekslibrisu opracowali i wydrukowali w nakładzie 200 egz. okolicznościowy folder „Znak, który chroni i zdobi”. Zreprodukowano w nim ów znaczek i kopertę FDC, a o 500-leciu polskiego ekslibrisu napisano w języku polskim, angielskim i rosyjskim. Tekst przygotował Tomasz Suma, projekt folderu: Ryszard Bandosz, Paweł Sysa, Michał Witak.
Dziś powszechnie stosujemy notację Maciej Drzewicki, wówczas jednak nie była ona tak oczywista, wszak nazwiska były powszechnie wprowadzane dopiero przez zaborców (wówczas to raczej biskup Maciej z Drzewicy). A i na owym ekslibrisie nie znajdziemy słów „ex libris” (przekonamy się o tym czytając skrupulatnie inskrypcję), choć w istocie był on ekslibrisem.
Mirosław Zbigniew Wojalski
Ekslibrisy krajoznawcze
lipiec-wrzesień/3(3)2020
Ekslibris to znak własnościowy książki. Jest to niewielka karteczka, wklejana do dzieła po wewnętrznej stronie okładki, mająca na celu udokumentowanie przynależności egzemplarza do księgozbioru, zabezpieczenie przed utratą czy zagubieniem książki, nierzadko również ma posiadać magiczne znaczenie. Oprócz słów „ex libris”, co z łaciny oznacza „z książek”, „z księgozbioru” posiada on imię i nazwisko posiadacza biblioteki lub nazwę instytucji.
Nierzadko podnosi walory estetyczne książki, nobilituje jej właściciela, jest traktowany jako dowód erudycji i szlachetności posiadacza księgozbioru, swoisty herb kulturalnego człowieka. Poprzez wielokrotnie powtarzanie imienia i nazwiska posiadacza księgozbioru daje mu także poczucie wzrostu znaczenia, osobowości, manifestuje jego autonomię ale i integralność – wartości dziś zagrożone.
To także miniaturowe dzieło sztuki. Ekslibris ma wielowiekową tradycję, znany jest od średniowiecza, a w Polsce od 1516 r. Początkowo miał formę heraldyczną z elementami herbu, wzbogaconą rysunkami alegorycznymi, sentencjami, dewizami. Potem motywem była książka, kaganek, gęsie pióro z kałamarzem, czy sowa.
Ekslibris budziłby niewielkie lub żadne zainteresowanie, gdyby nie rysunek, obrazujący cechy posiadacza ekslibrisu lub charakteryzujący zbiór książek, o niezwykle różnorodnej tematyce rysunku. Może to być natura, człowiek czy wytwory ludzkiej ręki. Nierzadko jest to sport, bardzo często krajobraz, turystyka, pejzaże, szczególnie górskie, ciekawe, chętnie odwiedzane miejsca, architektura, szczególnie zabytkowa, także drewniana, a także pomniki. To również atrybuty turystyki: plecak, rower, sprzęt sportowo-turystyczny, namiot, ale i przyroda z jej różnorodnymi elementami: ludzie, drzewa, kwiaty, zwierzęta, ptaki.
Niektórzy kolekcjonerzy twierdzą, że ekslibrisy krajoznawcze stanowią wręcz najpopularniejszą grupę znaków książkowych. Swoje ekslibrisy mają muzea, organizacje (także PTTK), działacze i jednostki organizacyjne – oddziały, kluby, komisje. Tu należy podkreślić, że nie każdy posiadający nazwę PTTK i napis ekslibris, faktycznie nim jest. Takich ekslibrisów nie wkleja się do książek, bowiem służą one głównie do upamiętnienia wydarzeń z życia organizacji oraz popularyzacji turystyki i krajoznawstwa. Ekslibris powinien wskazywać przynależność książki do biblioteki danej jednostki PTTK. Zawierając informację o XXX-leciu przewodnictwa sudeckiego jest grafiką upamiętniającą ważne wydarzenie organizacyjne, nie ekslibrisem. Grafika z napisem Ex libris X-lecie Wydawnictwa PTTK „Kraj” ekslibrisem nie jest (choć aż się prosi o wpisanie własnego imienia i nazwiska w pustą ramkę). Księgarnia (nawet PTTK) nie może mieć ekslibrisu, nie ma bowiem zbioru książek (gdyby książki gromadziła zamiast je sprzedawać, natychmiast by zbankrutowała).
Kolekcjonerstwo mniej lub bardziej cennych artefaktów jest znane ludzkości od tysiącleci, natomiast samych ekslibrisów datuje się od 1834 r., kiedy to grafik Kajetan Wincenty Kielisiński wykonał ekslibris przeznaczony nie do wklejenia do książki, lecz do kolekcji.
Wyjątkową kolekcję ekslibrisów związanych z PTTK pokazał Józef Zdunek, działacz PTTK z Krotoszyna podczas V Kongresu Krajoznawstwa 2000 w Gnieźnie.
Dziś w różnych ośrodkach ogląda się niemało wystaw ekslibrisów krajoznawczych.
Mirosław Zbigniew Wojalski