Niezwykłe japońskie kąpiele: onsen i rotenburo

Podróże małe i duże

 

 

 

Niezwykłe japońskie kąpiele: onsen i rotenburo

 

 

Po przeżyciu nocnego trzęsienia ziemi w Kumamoto – mieście położonym w centralnej części wyspy Kiusiu – i wycieczce na wulkan Aso (opisanych w 3(7) numerze „Turysty”) nadszedł czas na upragniony odpoczynek w onsenie...

 

Towarzysze podróży, zachęceni opowiadaniami z moich poprzednich pobytów w Japonii, zapragnęli koniecznie odwiedzić onsen albo jeszcze lepiej rotenburo, czyli zażyć kąpieli w gorącym źródle. W tym regionie powinny występować masowo, ale w Kumamoto niczego pożytecznego na ten temat nie mogliśmy się dowiedzieć.

Najwidoczniej obcokrajowcy przyjeżdżają tu znacznie rzadziej niż np. do Kioto i w związku z tym mapki i prospekty turystyczne są z reguły tylko po japońsku, a jedyne łacińskie litery to adres strony WWW lub e-maila. Czasem można dowiedzieć się czegoś, studiując ikonki na mapie, ale generalnie nie jest łatwo. Recepcjoniści w hotelach na prowincji znają kilka najpotrzebniejszych angielskich zwrotów. Bardziej dociekliwe pytania wywołują u nich panikę. Ci z hotelu w Kumamoto na pytanie o onseny potrafili odpowiedzieć, że przepraszają, ale w hotelu nie ma. W Japonii towarem zdecydowanie najczęściej reklamowanym jest jedzenie. Gdziekolwiek spojrzysz, dziesiątki talerzy i miseczek wypełnionych misternie skomponowanymi daniami. Tu było tak samo. Po długich poszukiwaniach w prospektach reklamujących okolicę, wśród obrazów owoców morza, makaronów i zup udało się znaleźć jedno zdjęcie onsenu. Zaprezentowaliśmy je spanikowanej recepcjonistce, ale to niestety nie posunęło sprawy do przodu. Nie było to zresztą nasze wymarzone rotenburo. Nie dawaliśmy jednak za wygraną. W pociągu dopadliśmy Japonkę, która mówiła dobrze po angielsku i miała nawet mapę onsenów rozrzuconych po okolicy, ale nie wynikało z niej, który ma charakter rotenburo, a który znajduje się w pomieszczeniu zamkniętym.

Onsen jest to publiczny basen do moczenia się w wodzie z gorącego źródła. Rotenburo to miejsce do podobnej kąpieli, lecz w naturalnej scenerii – w kamienistym korycie potoku i z widokiem na naturalny górski krajobraz. Ponoć w niektórych rotenburo zimą lubią wygrzewać się małpy. Podczas poprzednich pobytów w Japonii byłam w kilku onsenach. Jeden z nich oferował wspaniały widok na dżungle, ale nie było to rotenburo, bo siedziało się w wykafelkowanym, eleganckim basenie. Wprawdzie nie miałam ochoty na wspólną kąpiel z innymi przedstawicielami człekokształtnych, ale rotenburo to był naprawdę wspaniały pomysł...

Byliśmy już solidnie zmęczeni po wyprawie na wulkan, ale przecież czekał na nas w miasteczku Aso upragniony onsen. Znaleźliśmy go bez większego trudu. Poprzedzała go sielankowa alejka wijąca się wśród drzew wąziutkiego pasemka zieleni – skromna oaza malowniczości wśród chaosu bezładnej zabudowy. Wzruszające, choć raczej bezskuteczne były starania jej założycieli, aby w ten bezmiar bylejakości wprowadzić trochę świeżości i wdzięku. Parterowy, drewniany budynek w starym stylu był skromny i zachęcający do wejścia.

Przeuprzejmi gospodarze, stosując mowę ciała i słowa trochę podobne do angielskich, wytłumaczyli nam, ile trzeba zapłacić i gdzie iść. A więc najpierw rozbieralnia (do naga), potem pomieszczenie główne z basenem i prysznicami. Prysznic bierze się na siedząco na małym zydelku twarzą do ściany, na której zamontowana jest bateria z prysznicem. Do dyspozycji są różne płyny i szampony oraz małe miedniczki do polewania i małe ręczniczki do mycia. Tylko dokładnie umyty klient może korzystać z basenu. Nikt tego oczywiście nie sprawdza, ale Japończycy są tak bardzo zdyscyplinowani, że nikt nie przekracza powszechnie akceptowanych norm. Są też bardzo ostrożni, więc chyba jakoś dbają o czystość wody w onsenach, choć żadnych basenowych, chemicznych zapachów tam nie czułam, nie wiem też, jak można by dbać o to w naturalnych rotenburo. Tak czy inaczej, onseny nie są siedliskiem chorób.

W naszym rotenburo były trzy baseny w części dla pań: dwa pod dachem, ciepły i zimny, i jeden na wolnym powietrzu. Nas interesował oczywiście ten ostatni. Wyglądał tak, jak fragment kamienistego potoku, w którym gromadzi się nieco więcej wody, przykryty lekkim drewnianym daszkiem na czterech słupkach. Nieco poniżej basenu było szczelne ogrodzenie oddzielające tę część onsenu od części dla panów. Siedząc w basenie, widziało się zalesione dno doliny, a więc sceneria, choć bez dalekiego widoku, była jednak naturalna. Basen był przepływowy, więc dodatkową atrakcję stanowił szum wody. Temperatura wody była bardzo wysoka – tak wysoka, że w pierwszym momencie wydawało się, że wejść się nie da, ale potem było rozkosznie. Tacy jak ja sercowcy musieli zanurzać się ostrożnie i od czasu do czasu przechodzić na nieco wyższy tarasik, aby trochę ochłonąć. Moczenie się w tej krystalicznej, gorącej wodzie jest przyjemnością nie lada. Ci, którzy robią to po raz pierwszy, na ogół wpadają w entuzjazm: „Ale cudownie! Wspaniale! Fantastycznie!”. Rotenburo, którym w istocie był ten onsen, ma jeszcze jedną zaletę. Powietrze jest zimniejsze od wody, więc jest czym oddychać. Po wejściu do części zamkniętej pod dachem wydaje się, że jest tam potwornie gorąco i duszno. Prawdopodobnie trzeba wskoczyć do zimnego basenu, ale się nie odważyłam.

Kolejna przyjemność – już po wytarciu się ręcznikiem – to siedzenie w maleńkim ogródku z widokiem na las. W tym momencie ogarnia człowieka błogość absolutna i marzenie, aby ten stan trwał wiecznie. W budynku łaźni jest jeszcze wypoczynkowa sala, wyłożona tatami. Nie wiem, co robią tam Japończycy, ale myśmy zapadli w krótką, ale jakże przyjemną drzemkę.

Gdy wychodziliśmy z onsenu, spotkaliśmy w hallu leciwą, maleńką staruszkę, którą prowadził dwa razy większy od niej mężczyzna, gdyż nie była w stanie iść o własnych siłach. Wyglądał jak troskliwy syn czy wnuk. Szła do onsenu, jak kiedyś robiła to jej matka, babka, prababka, ale także robić będzie jej córka, wnuczka i prawnuczka. Podczas kąpieli widzieliśmy inne Japonki w różnym wieku, ale ta starowinka była prawdziwie wzruszająca. To się nazywa kontynuacja tradycji!

Efekt naszej kąpieli był zdumiewający. Byłyśmy świeże i wypoczęte, mimo że za nami była noc z trzęsieniem ziemi i wycieczka na Wielką Górę Aso. W Kumamoto czekał na nas wygodny hotel. Będzie się można solidnie wyspać.

Nasze pokoje hotelowe w różnych miastach Japonii były bardzo podobne do siebie. Można było wyróżnić dwie kategorie: takie, gdzie dało się otworzyć okno, i takie, gdzie okno było na amen zamknięte. Ponieważ nie cierpię klimatyzacji, było to dla mnie rozróżnienie bardzo ważne. W Kumamoto okno było na szczęście otwieralne, więc otwarłam je jak najszerzej i poszłam spać.

Obudziło mnie wycie syren. „Może to karetka, ale skąd aż tyle karetek?” – pomyślałam. Wyło i wyło na dwa głosy, oba jazgotliwe, wykluczające spanie. „O co chodzi? Najwyraźniej idzie o to, aby pobudzić wszystkich mieszkańców. Jakiś alarm, ale co trzeba robić? Może jednak przed kataklizmami da się ostrzegać? Może to będzie trzęsienie, tajfun albo tsunami? Kumamoto wprawdzie nie leży nad otwartym morzem, ale w Japonii chyba wszystko jest możliwe”. Leżałam przerażona w łóżku, czekając, że zaraz ktoś załomocze w drzwi lub zadzwoni telefon oznajmiający ewakuację. Nie znajdowałam wyjaśnienia i bałam się okropnie. Nikt jednak nie dzwonił ani nie łomotał. Wyszłam więc z łóżka zobaczyć, co się dzieje na ulicy. Był to akurat moment ciszy. Na ulicy nie było żywej duszy – żadnych ludzi, żadnych aut. „Co to jest? Może to już koniec?” Nic podobnego. Usłyszałam zbliżający się alarm i po chwili dwa wyjące pojazdy. Przodem jechał motocykl z dwiema czarnymi postaciami ze świetlistymi patykami długości około metra w rękach. Za nimi jechało auto z czerwonym dachem i tzw. kogutem. Przejechali z dużą prędkością. „Co to, na miłość boską? Gwiezdne wojny czy co?” Wyjąca para pojazdów przejeżdżała pod oknem jeszcze kilka razy. „Co się dzieje? Czemu ci cholerni Japończycy upierają się mieszkać na tych niebezpiecznych wyspach? Dlaczego nie przeniosą się gdzie indziej? Po co ja tu przyjechałam?!” Bałam się okropnie. Pytanie, gdzie mianowicie mieliby się przenieść Japończycy w liczbie 120 milionów, jakoś w tym momencie nie zaprzątało mojej uwagi.

Zadziwiające było także to, że na korytarzu hotelu panowała cisza, a na ulicy nie było żywej duszy. „Czy tylko ja to słyszę?!”. Ponieważ wycie było nie do wytrzymania, postanowiłam bać się dalej za zamkniętym oknem. I nagle okazało się, że wycia prawie nie słychać. A więc dlatego inni się nie pobudzili...

Niewiele spałam do rana, choć głosy w końcu zupełnie umilkły. Rano zaatakowałam recepcjonistkę, która wyglądała tak, jakby w nocy nic się nie działo. „Co to było?” Trochę się zdziwiła. „A, to tylko policyjna obława. Gonili kogoś, kto kluczył właśnie po tej dzielnicy. Ale go nie złapali”. Na śniadaniu okazało się, że moi towarzysze nie otwarli okien i w ogóle się nie pobudzili. No cóż – świat naprawdę jest nieprzewidywalny, a Japonia... szkoda mówić.

 

Krystyna Pawłowska

Profesor na Wydziale Architektury Politechniki Krakowskiej, specjalizująca się w architekturze krajobrazu, projektowaniu terenów zielonych, znawca sztuki witrażowej, autorka wielu prac naukowych i książek. Współpracowała z ośrodkami naukowymi we Francji, w Słowacji, Wielkiej Brytanii, Chorwacji i Japonii.

 

 

  1. Woda w tym potoku jest bardzo gorąca. Źródło w prefekturze Yamagata na Honsiu
  2. Alejka przed wyjściem do rotenburo w Aso
  3. Typowo japońskie miejsce do mycia w onsenie i w domowej łazience
  4. Rotenburo w małym miasteczku Aso