„Dar Pomorza” nie zawsze był polski!

Niezwykła historia „Daru” zaczęła się na po­cząt­ku XX wieku. Dynamicz­nie rozwijająca się wówczas niemiecka flota handlowa potrzebowała dużej licz­by wykwalifikowanych oficerów i marynarzy. Z myślą o ich szkoleniu utwo­rzo­no więc w 1900 roku Niemieckie Stowarzyszenie Statków Szkol­nych (Deu­tsch­er­ Schulschiff Verein), którego prezesem oraz głównym sponsorem został Wiel­ki Książę Ol­den­burga Fryderyk August.

lipiec-wrzesień/3(3)2020

Kształcenie załóg jest jednak niemo­żli­we bez odpowied­niego statku, toteż w 1901 roku Stowarzyszenie sprawiło sobie trzy­­masz­towy żag­lowiec szkolny o nazwie „Grossherzogin Elizabeth”. Jednakże zapo­trze­­bo­wa­nie na zało­gi wzras­tało nadal, zatem w 1907 roku uznano, że je­den statek już nie wy­starczy do ich szkolenia. Wios­ną 1909 ro­ku w niezwykle reno­mo­wanej ham­bur­skiej stoczni „Blohm und Voss” Stowarzyszenie za­mó­wi­ło więc dru­­gą, bliźniaczą jednostkę. Budowa nowego żag­­­low­­ca, której pa­tronował między innymi sam ce­sarz Nie­miec Wilhelm II, miała trwać rekordowo krót­ko, bo zaled­wie niecałe cztery miesiące. Według zawartej umowy ter­min prze­ka­za­nia armatorowi goto­we­go już stat­ku wyznaczono na dzień 1 września 1909 roku.

Budowa żaglowca ruszyła w połowie maja 1909 roku, jednak już od sa­mego początku napotkała ona cały szereg problemów. Znaczna liczba ówczesnych gazet niemieckich podjęła prze­ciw­­ko niej poważną kampanię prasową. Argumentowano, że inwestycja jest niepotrzeb­nym marnowaniem fun­duszy, sko­ro Stowarzyszenie posiadało już przecież je­den statek szkolny.

Zupeł­nie inne kłopoty pojawiły się przy samej konstrukcji jednostki. Nowy żaglowiec rodził się w bólach, gdyż postawiono warunek, by w miarę możliwości stosować przy jego budowie materiały i urządzenia produkcji krajowej. Kooperujące ze stocznią niemieckie fabryki nie zawsze jednak były w stanie dostarczyć do niej niezbędnie części oraz materiały we właściwym ter­minie, co powodowało wiele opóźnień. Te ostatnie wy­ni­kały też z konieczności dostosowania statku do su­­ro­­wych wymogów dotyczących bez­pie­czeństwa, posta­wio­nych przez nadzorującą bu­­do­wę instytucję klasyfikacyjną Ger­ma­ni­scher Lloyd i niemiecki związek za­wodowy marynarzy. Między innymi nowy żaglowiec, zabie­rający na po­kład aż 257 osób, miał spełniać normy przewidziane dla wielkich oce­a­nicz­nych statków pasa­żerskich. Z wyżej opisanych względów stało się jasne, że dotrzymanie pla­no­­wanego wrześ­niowego terminu ukończenia statku jest nierealne. Na dzień 28 września wyznaczono dopiero wodowanie żaglowca. Wymienioną datę ogłosiła pra­sa, ale i w tym wypadku nie obyło się bez problemów – część zaproszo­nych, ważnych gości nie mogła przybyć do stoczni w planowanym terminie. Wo­dowa­nie i chrzest statku musiano więc przełożyć na dzień 12 października. Uroczys­tość odby­ła się zgod­nie z planem, zaś matką chrzestną została księżniczka Zofia Karo­li­na. Była ona cór­­­ką wspom­nianego już Wielkiego Księcia Oldenburga a jednocześnie małżon­ką księ­cia Eitela Friedricha, drugiego syna cesarza Wil­hel­ma. Właśnie na cześć tej do­­s­­tojnej pary nowy statek otrzymał nazwę „Prinzess Eitel Friedrich”, czyli „Księż­­nicz­ka Eitel Friedrich”, którą w li­te­raturze polskiej skrócono później do piesz­czotliwej formy „Księżniczka”.

Portem ma­cierzystym żaglowca został Ol­denburg, do którego zresztą statek nigdy w swojej historii nie za­winął. Nowy żag­lo­wiec prezentował się niezwykle elegancko, lśniąc nieska­zi­telną bielą kadłuba, którą urozmaicały złote ornamenty oraz jasnobrązowe pasy na dziobie i rufie. Statek rozpoczął służbę w kwietniu 1910 roku; wówczas też uroczyście pod­nie­siono na jego rufie niemiecką banderę. Na najwyższym masz­cie załopotał z ko­lei proporzec ar­matorski, którego głównym elementem był różnokolorowy herb Wielkiego Księ­stwa Oldenburga. Już w dziewiczym rejsie, w czasie po­sto­ju w Tra­vemünde, na pokładzie żaglowca zjawił się nie byle kto, bo sam cesarz Wil­helm. Nie było w tym jed­nakże nic dziwnego, gdyż monarcha znany był z du­że­go za­interesowania żeglugą a nawet osobiście parał się żeglar­stwem. Dla do­sto­j­ne­go gościa wykonano stawianie i sprzątanie żagli.

Następ­nie statek rozpoczął normalną służbę szkolną. Na jego pokładzie szkolenie prze­cho­dzili kadeci (kan­dydaci na oficerów) oraz jungowie (kandydaci na bosmanów i ma­r­y­narzy). Żaglowiec odbywał rocznie dwa rejsy – letni po wodach europej­skich, mający na ce­lu aklimatyzację uczniów na statku, oraz zimowy na Morze Ka­raibskie, w czasie którego prowadzono różne szkolenia. Pod względem dziel­ności morskiej no­wy sta­tek sprawdzał się doskonale. Od samego początku prze­ży­wał on również różne przygody.

Jedna z najciekawszych spot­kała „Księżnicz­kę” w kolejnym rejsie na słynące z pirackich his­­torii Karaiby. Statek nie został wprawdzie napadnięty przez pira­tów, lecz na po­cząt­ku 1913 roku, w czasie po­stoju na karaibskiej wyspie Barba­dos, na jego po­kładzie wybuchł bunt oficerów przeciwko poniżającemu pod­wład­nych des­po­tycz­nemu no­wemu kapitanowi Eri­cho­wi von der Heide. Spór rozwią­zał dopiero sam Wiel­ki Książę Oldenburga, który biorąc na siebie ro­lę mediato­ra osobiście pogodził obie strony. Prawdziwie mor­ska zaprawa miała miejsce je­sienią 1913 roku – podczas następnego karaib­skie­go rejsu żaglowiec wpadł w trwający aż trzy tygodnie ciężki huragan o sile 12˚ B. Natomiast latem 1914 ro­ku cumującą w Świnoujściu „Księżniczkę” za­stał wybuch I woj­­­ny świa­to­wej. Część uczniów oraz załogi ochotniczo wstąpiła do niemieckiej floty wo­jennej. Według niepotwierdzonych źródeł sam statek też został zmo­bilizo­wany przez Kaiserliche Marine i po przeholowaniu do Kilonii formalnie służył jako pomoc­ni­czy okręt-baza dla załóg okrętów podwodnych.

Całkowicie pewne jest nato­miast to, że, mimo toczącej się wojny, na żaglowcu nadal kształcono cywil­nych uczniów według dotychczasowego programu szko­le­nia. Miało ono jednakże cha­rakter stacjonarny – ze względów bezpieczeństwa sta­tek stał zakotwi­czony na redzie Kilonii. W 1916 roku na żaglowcu zain­sta­lo­wana została radiostac­ja, któ­rej dotychczas nie posiadał. Przy jej pomocy szko­lono radiotelegrafis­tów dla flo­ty wojennej, zaś jednym z ówczesnych kursantów był Polak Alojzy Kwiat­kow­ski – późniejszy słynny radiooficer polskich żaglow­ców szkolnych. Wiosną 1917 roku, po zakończeniu działań zbrojnych na Bał­ty­ku, zdecydowano się po­nownie wysłać „Księżniczkę” w rejs. Statek żeglował po wodach za­chod­niego Bał­tyku pod osłoną pól minowych oraz okrętów Kaiser­li­che­ Marine. Póź­niej jednakże żaglowiec wyraźnie opuściło szczęście. Wiosną i latem 1918 roku dwa ko­lejne bałtyckie rejsy musiano niestety przerwać z po­wo­du wybuchu groź­nych epidemii szkarlatyny oraz grypy hiszpańskiej. Do szpitala trafiła ponad po­łowa załogi – aż 140 osób. Na domiar złego w lipcu 1918 roku w mesie oficer­skiej wybuchł groźny pożar, ugaszony z ogromnym trudem. Kil­­ka miesięcy później w czasie następnego rejsu po Morzu Bałtyckim pośród świeżo przy­jętych uczniów wybuchła kolejna epidemia grypy. Jakby tego było mało, w listopa­dzie 1918 ro­ku rewolucja w Kilonii spowodowała wrzenie również na po­kła­­dzie „Księżniczki”. W zaistniałej sytuacji przerwano więc naukę a uczniów i część załogi odesłano na dwa miesiące do domów.

Po zakończeniu I wojny światowej statek przy­zna­no w ramach odszkodowań wojennych Francji. Przed przeka­za­niem Francuzom jesienią 1919 roku Niemcy nie tylko po­zbawili żaglo­wiec takielunku, lecz także ogołocili go z cenniejszego wyposaże­nia. Francuzi prze­holowali statek do portu St. Nazaire nad Zatoką Biskajską, nie mieli jednak żadnego pomysłu na jego wykorzystanie. Dopiero w 1922 roku zaproponowano dalsze używanie go jako jed­nost­ki szkolnej. W 1926 roku zamierzano nadać mu nazwę „Colbert” i zastą­pić nim żaglowiec szkolny „Richelieu”, który poszedł wówczas na dno w porcie Baltimore na skutek wybuchu. Obydwa pomysły nie doczekały się jednak reali­zac­ji. Z kolei w lutym 1927 roku statek nabył eks­cen­tryczny arystokrata bryty­j­ski Maurice ba­ron de Forest, będą­cy jedną z najcie­kawszych postaci w historii żaglowca. Za­mie­rzał on pozbawić statek ożag­lo­wa­nia­ i zmienić go w luksuso­wy jacht ocea­niczny o napędzie parowym bądź moto­rowym. Baron planował nawet póź­niejsze wysłanie statku w naukowy rejs wo­kół świata. Wykonano kilka róż­nych planów przebudowy żaglowca, ostatecznie jednak Forest zrezygnował ze swoich po­mys­łów (prawdopodobnie ze względów finansowych) i jednostkę ponownie wysta­­wiono na sprzedaż.

Wresz­cie w lip­cu 1929 roku mocno już zanied­ba­ny żag­­lowiec, na któ­rego kadłubie nadal dum­nie złoci­ły­ się napisy „Prinzess Ei­tel Fried­rich” oraz Oldenburg, zakupili Polacy. Je­go dal­­sze, równie ciekawe dzie­­je wspaniałej służby pod na­z­wą „Dar Po­mo­rza”­ i bia­ło-czerwoną polską banderą to już jednak całkowicie inna, odrębna his­toria.

Krystian Mielczarski