Kategoria: Warto wiedzieć

Prezes ZG PTTK wśród najbardziej wpływowych osób w polskiej turystyce

Prezes ZG PTTK wśród najbardziej wpływowych osób w polskiej turystyce Pod koniec grudnia 2021 roku ukazał się kolejny numer magazynu „Wasza Turystyka”, a w nim – szósta edycja Listy 100 najbardziej wpływowych osób w polskiej turystyce 2021.Są wśród nich hotelarze, przedstawiciele biur podróży, turystycznych izb gospodarczych, działacze samorządów turystycznych, regionalnych i lokalnych organizacji turystycznych, urzędnicy…
Read more

Spacer dookoła Afryki

  • 272277683_4697472923639624_1801249404004210048_n(1)
  • 269515017_4953877418004376_6406329562055448061_n

 

Afryka to nie tylko kontynent na mapie świata, ale również wieś w gminie Żarnów. W niedzielę 23 stycznia br. odbyła się wycieczka piesza pod nazwą „II Spacer dookoła Afryki”, w której wzięło udział 31 turystów.  Pierwsza tego rodzaju impreza miała miejsce w 2021r. w dniu 6 stycznia. Pomysłodawcą i prowadzącym na trasie był Cezariusz Szulc, członek Oddziału PTTK w Żarnowie. Oprócz 16 turystów pieszych z żarnowskiego PTTK , uczestnikami byli także członkowie  opoczyńskiego Klubu Morsów. Trasa o długości 14 km wiodła z Siedlowa w stronę Afryki, przez Ruszenice, Klew Kolonię, Ławki i Młynek do Siedlowa. Po przejściu 11 km była możliwość odpoczynku przy ognisku turystycznym i pieczeniu kiełbasek, a amatorzy morsowania mieli do dyspozycji wody Czarnej Malenieckiej.

W Siedlowie, przed wyjściem na trasę

 

Niedzielna impreza zorganizowana z ramienia Komisji Turystyki Pieszej PTTK Żarnów, stanowiła zarazem otwarcie tegorocznego sezonu turystycznego w żarnowskim Oddziale.  W roku jubileuszowym 25- lecia, od stycznia do grudnia 2022 ogłoszona została też druga edycja  konkursu „Liderzy turystyki pieszej”.

Morsowanie w Czarnej Malenieckiej

 

Włodzimierz Szafiński

Alfabet krajoznawcy

  • green-letter-a-1445700103pc0

A jak archeologia w służbie polityki. Nie od dziś wiadomo, że w polityce archeologia obecna była od zawsze. Dobrym tego przykładem jest Santok. Kiedy to przez przypadek odkryto tu pozostałości średniowiecznego grodu, natychmiast podjęto badania archeologiczne (w latach 1932–1935), by osiągnąć cele polityczne i przy okazji rozszerzyć wiedzę historyczną w zakresie nieprzeczącym oficjalnej nauce. Tak, bez zbędnej kokieterii, ujmował to Wilfrid Bade, kierownik referatu zagranicznego Ministerstwa Oświecenia Publicznego i Propagandy Rzeszy: (…) słyszeć chcemy o tym, jak żyli nasi członkowie, a odsłonięcie germańskich grodów warownych Zantocha ważniejsze jest dla nas niż znaleziska w Azji lub Chinach.

 

To, czy są to informacje prawdziwe, nie ma w polityce żadnego znaczenia, bo przecież słyszeć chcemy (…). Wykluczenie Chin z kontynentu azjatyckiego daje też pojęcie o poziomie wiedzy samych ówczesnych decydentów politycznych. By należycie zaprezentować wyniki ówczesnych wykopalisk, wybudowano wieżę widokową („germańską strażnicę”), gdzie zaprezentowano znaleziska. Po zakończeniu II wojny światowej polskim archeologom, prowadzącym tu badania, również dano jasno do zrozumienia, że Santok jest odwiecznie polski, słowiański i nadrzędnym zadaniem jest to udowodnić ponad wszelką wątpliwość. Istnienie Pomorzan, pierwotnych budowniczych, zeszło na dalszy plan, a fakt podejmowanych przez nich przez 300 lat prób odzyskania utraconych ziem traktowano jako niezawinioną agresję na ziemie polskie. Nie zadano sobie wtedy pytania, co robili wojowie Mieszka I pod Cedynią 80 km od Szczecina i 100 km od Santoka w głębi ziem pomorskich?

Krasnoludki są na świecie

  • Wroclovek z herbem Wrocławia w sercu na dłoni
  • Papa Krasnal – pilnuje, żeby krasnale nie rozbiegały się, ale…
  • Krasnal z biletem na pociąg – niby się spieszył, ale…
  • Krasnal z biletem na pociąg – niby się spieszył, ale… (1)
  • IMG_20210617_163641 (1)
  • – Krasnal na walizce – wyjeżdżać z Wrocławia czy nie…._

Czy to bajka, czy nie bajka,

Myślcie sobie, jak tam chcecie,

A ja przecież wam powiadam:

Krasnoludki są na świecie…

Maria Konopnicka

 

Tak, tak, we Wrocławiu też jest ich bardzo dużo. Skąd się wzięły? Stare dzieje...

Dawno, dawno temu miasto otaczały mury obronne i fosa pełna wody, domy były drewniane, a mieszkańcy wiedli pracowite życie. Wszystko trzeba było robić ręcznie: budować domy, rąbać drwa, nosić wodę, mielić zboże, kuć konie, sprzątać domostwa, place i ulice itp. 

W tym znoju, skrycie, pod osłoną nocy starały się pomagać ludziom małe skrzaty – krasnoludki, które żyły w swoim królestwie – w podziemiach miasta. Mijały wieki, nastała era postępu, wynalazków i elektryczności. Ludzi, którzy zamieszkali w swoich wysokich domach, zaczęły wyręczać maszyny... i odtąd pracowite krasnoludki snuły się po nocach smutne, niepotrzebne nikomu. 

Przyszły złe czasy XX wieku. I i II wojna światowa, która zniszczyła Wrocław, miasto legło w gruzach. Przerażone krasnoludki ukryły się w swoich podziemiach na długie, długie lata… Aż nastał wiek XXI i ciekawskie skrzaty wyczuły, że coś w mieście się zmieniło. Zwłaszcza w Rynku słychać było przyjazne, tolerancyjne, wielojęzyczne głosy, czasami muzykę, śpiew i śmiech. Skrzaty zaczęły się wymykać w nocy z podziemi bramką koło kościoła św. Elżbiety. Nawet strażnik Śpioch nie mógł ich upilnować. Krasnoludki zachwyciły się miastem, jego odbudowanymi zabytkami, nowymi domami, ulicami, placami i parkami. W tej euforii zapominały, że powinny wracać do podziemnego królestwa rankiem, przed wschodem słońca. Tak już jest w krasnoludkowym świecie, że pierwszy promyk zamienia je w spiżowe figurki. Jednak krasnoludki przestały się tego obawiać. Te, którym nie udaje się zdążyć do podziemi przed świtem, nawet się z tego cieszą, bo zostają na powierzchni ku radości dorosłych wrocławian i turystów,
a przede wszystkim dzieci.

Ten bajkowy świat splata się z rzeczywistością. Skrzaty w swoim zachwycie zatrzymały się w wielu miejscach, są przed reprezentacyjnymi gmachami, np. Dworcem Głównym, Panoramą Racławicką, Halą Stulecia, Narodowym Forum Muzyki, a także w zoo i Ogrodzie Botanicznym, przywołują wydarzenia z historii miasta, prezentują znane wrocławskie firmy i przedsiębiorstwa, uosabiają sławne postaci związanie z Wrocławiem, np. profesora Jana Miodka, himalaistkę Wandę Rutkiewicz, muzyka Włodzimierza Szomańskiego czy pisarza Marka Krajewskiego. Nie sposób wszystkich wymienić.  Figurki krasnali stały się ciekawymi elementami przestrzeni miejskiej, mającymi swoich sponsorów i opiekunów pośród instytucji publicznych, osób prywatnych i firm.

Początku zdarzeń związanych z krasnalami można upatrywać w ruchu happeningowym „Pomarańczowa Alternatywa”, którego uczestnicy zbierali się przy skrzyżowaniu ulic Świdnickiej
i Kazimierza Wielkiego w latach 1986–1990. 1 czerwca 2001 roku w miejscu tych spotkań stanął spiżowy pomnik krasnala, symbolu „Pomarańczowej Alternatywy”, z czasem nazwanym Papą Krasnalem jako największym i najdostojniejszym ze wszystkich wrocławskich krasnali. W sierpniu 2005 roku pojawiły się pierwsze krasnoludki: Pracz Odrzański, Szermierz, Syzyfki i Rzeźnik, autorstwa Tomasza Moczka, ufundowane przez Urząd Miasta Wrocławia.  8 października 2007 roku pierwszy komercyjny krasnal Pierożnik usiadł przy nieistniejącym już barze STP (SmacznieTanioPrędko) i zaczęło się… Każdego roku w całym mieście wciąż przybywało krasnali. 

W 2018 roku Wrocławskie Wydawnictwo EMKA wydało „Leksykon wrocławskich krasnali” autorstwa Agnieszki Malczewskiej i Józefa Peszki z opisem 517 krasnali. Dostępne są mapki, książeczki i bajki z krasnalami. Wrocławscy przewodnicy oprowadzają wycieczki szlakami krasnoludków, a każdy ma swoją wersję ich historii! 

Obecnie trudno już się doliczyć, ile jest krasnali we Wrocławiu. Miasto się rozrasta, powstają nowe osiedla, przedszkola, szkoły, nowe firmy, rewitalizowane są kolejne ulice
z przedwojenną zabudową, a krasnoludkowe społeczeństwo z zaangażowaniem temu towarzyszy...

 

Autor tekstu i zdjęć: Anna Rotko

Miasteczka Cittaslow na turystycznych szlakach

  • Goldap Mazurskie Teznie Solankowe
  • Lidzbark Warminski zamek biskupi
  • Na Warminskiej Łynostradzie
  • Olsztynek wieza cisnien
  • Splyw kajakowy
  • Szczytno ruiny zamku krzyzackiego

 

Aby odetchnąć od wielkomiejskiego zgiełku i pośpiechu, podziwiać zadbane zabytki, aktywnie wypoczywać i obcować z naturą, warto odwiedzać polskie miasteczka sieci Cittaslow. Życie w nich płynie naturalnym rytmem, a ich gościnni mieszkańcy chętnie dzielą się z turystami tym, co mają najlepszego: tradycją, kulturą i… dobrym jedzeniem. Miejscowości spod znaku pomarańczowego ślimaka stawiają na promowanie idei dobrego życia w duchu slow poprzez działania na rzecz zrównoważonego rozwoju, dbanie o lokalność i zachowanie niepowtarzalnego charakteru przestrzeni miejskiej. Idea międzynarodowej sieci takich miast wywodzi się z ruchu slow food i narodziła się we Włoszech w 1998 roku. Na polski grunt została przeniesiona w 2006 roku, gdy do sieci przystąpiły: Biskupiec, Bisztynek, Reszel i Lidzbark Warmiński. Do światowej sieci należy obecnie 278 miast z 30 państw. Polską sieć tworzy 35 członków i jest ona drugą co do wielkości po sieci włoskiej. Idea Cittaslow najmocniej zakorzeniła się na Warmii i Mazurach – tutaj do ruchu przystąpiło już 26 miejscowości (w ostatnim roku: Olecko, Morąg, Szczytno i Węgorzewo). Pozostali członkowie są rozsiani od Pomorza po Opolszczyznę i od Wielkopolski po Lubelszczyznę.

 

Rowerem i kajakiem, i nie tylko

Turyści odwiedzający miasteczka Cittaslow mogą korzystać z bogatej oferty aktywnego wypoczynku. Miejscowości są połączone szlakami: pieszymi, rowerowymi, kajakowymi, drogowymi. Pozwala to lepiej poznawać atrakcje przyrodnicze i kulturowe regionu, a także łączyć różne formy aktywności. Przez siedem miast Cittaslow wiedzie warmińsko-mazurski odcinek Wschodniego Szlaku Rowerowego Green Velo (ok. 395 km), rozpoczynający się w Elblągu. Zbiegają się z nim liczne lokalne trasy wytyczone zazwyczaj w formie pętli. Green Velo przecina kolejno: Braniewo, Górowo Iławeckie, Lidzbark Warmiński, Bartoszyce, Sępopol, Węgorzewo i Gołdap. Z Lidzbarka Warmińskiego można wyruszyć do Ornety trasą poprowadzoną nasypem dawnej linii kolejowej albo do Olsztyna Warmińską Łynostradą, która przebiega przez Dobre Miasto.

 

Łynostrada wiedzie wzdłuż największej rzeki regionu – Łyny (196 km), umożliwiając łączenie turystyki rowerowej z kajakową. Łyna przepływa przez Dobre Miasto, Lidzbark Warmiński, Bartoszyce i Sępopol. Spływ najwygodniej rozpocząć na przystani kajakowej w jednym z tych miast albo na jednej z ośmiu innych wybudowanych na trasie. Górnym dopływem Łyny jest urokliwa Marózka, przepływająca w pobliżu Olsztynka. Do Łyny można dopłynąć także z okolic Biskupca rzekami Dadaj, Pisą Warmińską (przez Barczewo) i Wadąg. Do Łyny wpada również Symsarna, nad którą leżą Jeziorany. Śladami wielkiego astronoma prowadzi Szlak Kopernikowski, który ma wersje pieszą i drogową. Pierwsza wiedzie przez Dobre Miasto, Lidzbark Warmiński i Braniewo, a druga sięga dalej – do Nowego Miasta Lubawskiego, Lubawy, Olsztynka i Ornety. Z kolei szlak drogowy o nazwie Pętla Grunwaldzka łączy miejsca związane ze sławną bitwą z 1410 roku. Można dotrzeć nim m.in. do Nowego Miasta Lubawskiego, Lubawy, Lidzbarka, Olsztynka, Działdowa i Nidzicy. Trzy ostatnie miasta, a także m.in. Szczytno, Węgorzewo, Gołdap, Olecko i okolice Wydmin leżą na regionalnym odcinku Szlaku Frontu Wschodniego I Wojny Światowej. W Węgorzewie zaczyna się żeglarski Szlak Wielkich Jezior Mazurskich, liczący ponad 130 km i wiodący m.in. do Rynu.

Dawne piękno zrewitalizowane

W ostatnich latach miasteczka Cittaslow w województwie warmińsko-mazurskim realizowały program rewitalizacji, dofinansowany z funduszy europejskich. Dzięki temu odnowiono liczne zabytki, które zyskały nowe, społecznie użyteczne funkcje, powstały miejsca spotkań, placówki kulturalne i popularyzujące dzieje regionu. Wśród zrewitalizowanych budowli znalazło się gotyckie skrzydło zamku krzyżackiego w Działdowie, gdzie urządzono m.in. ekspozycje Muzeum Pogranicza. W Lubawie nowe życie zyskał zrujnowany zamek biskupi. Odbudowano jego piwnice i odtworzono w nowoczesnej formie dwa skrzydła zabudowy, gdzie siedzibę znalazły m.in. Punkt Informacji Turystycznej i Centrum Aktywności Społecznej, prowadzące działania edukacyjne i kulturalne. W Braniewie zrewitalizowano najstarszy zabytek Warmii – wieżę bramną zamku biskupiego. Można w niej skorzystać z tarasu widokowego oraz zasięgnąć informacji w Punkcie Informacji Turystycznej. Nidzica może poszczycić się największym zachowanym zamkiem krzyżackim na Mazurach. Po odnowieniu budowla nadal jest siedzibą ośrodka kultury, Muzeum Ziemi Nidzickiej i bractwa rycerskiego. Pasym odnowił rynek w centrum miasta, przystosowując go do organizowania spotkań i imprez plenerowych. Pozwoliło to również lepiej wyeksponować ratusz, wzniesiony w stylu angielskiego neogotyku.

 

Więcej informacji o sieci Cittaslow można znaleźć na www.cittaslowpolska.pl.

 

Tekst Rafał   Śliwiak

 

 

Polskę można poznawać także pod wodą

  • (fot. FIRSTonline, Pixabay)
  • (fot. joakant, Pixabay)
  • diver-108881
  • fot. Adam Kozakiewicz
  • fot. Archiwum KDP
  • fot. Michał Procajło 2
  • fot. Michał Procajło(1)

Jedną z bardzo atrakcyjnych i ciekawych form turystyki jest znane mniejszej grupie mieszkańców naszego kraju nurkowanie. Ta forma spędzania wolnego czasu staje się z roku na rok coraz bardziej popularna, można by rzec nawet modna.

Nadal wiele osób ulega stereotypowemu myśleniu, że jest to sport dla wybrańców. Nic bardziej błędnego. Naturalnie trzeba przejść odpowiednie szkolenie, aby robić to bezpiecznie i poznać sprzęt do tego celu przeznaczony. Kursy nurkowania prowadzone przez doświadczonych instruktorów wywodzących się z Komisji Działalności Podwodnej ZG PTTK są dostosowane do szerokiego spektrum osób. Można zacząć bardzo wcześnie, bo już w wieku ośmiu lat wasze dziecko rozpocznie tą przygodę uzyskując Brązowy stopień Płetwonurka Młodzieżowego, stąd ta forma rekreacji może być również rodzinna, włączając najmłodszych jej członków.

Walory uprawiania tej formy turystyki są olbrzymie, bo nie tylko umożliwiają poznanie przyrody znajdującej się pod wodą, zaspokajając naszą ciekawość, ale i zapewnią nam odpoczynek psychiczny, kiedy na kilkadziesiąt minut oderwiemy się od „świata zewnętrznego”. Nurkowanie jest godne polecenia osobom zapracowanym w naszym przyspieszającym świecie.

Wielość zbiorników wodnych w Polsce, jakimi obdarzyła nas natura sprawia, że możemy zanurkować w dowolnym regionie naszego kraju, a ponieważ nurkuje się nie więcej niż dwa razy dziennie, stąd część czasu poświęcimy na zwiedzanie okolicznych zabytków, co z pewnością zadowoli nienurkującą część rodziny. Mamy do dyspozycji jeziora, kamieniołomy oraz Bałtyk i w pobliżu każdego z tych miejsc znajdziemy coś interesującego krajoznawczo.

Wykaz baz i szkół nurkowania można znaleźć na stronie Komisji Działalności Podwodnej ZG PTTK, www.cmas.pl. Jest tam również lista certyfikowanych instruktorów nurkowania oraz system szkolenia.

Tu należy dodać, że KDP jest członkiem Światowej Konfederacji Działalności Podwodnej CMAS, stąd nasze międzynarodowe certyfikaty wyszkolenia KDP/CMAS są dokumentem uznawanym w bazach i klubach nurkowych na całym świecie.

Jak wieloraką aktywność można prowadzić pod wodą przekonacie się poznając system szkolenia, bo to nie tylko film czy fotografia. Każdy znajdzie coś dla siebie.

 

Tekst:       Krzysztof Dominiak

Po górach o każdej porze roku

  • dimage2 (1)(1)
  • dIMG_5279(1)
  • dIMG-20190818-WA0059 (1)(1)
  • dScreenshot_20210413-231132_Photos (1)(1)
  • dScreenshot_20210413-235804_Photos(1)
  • dIMG_5279(1) — kopia
  • dimage2 (1)(1) — kopia
  • d20170627_211630(1)
  • d20170512_120010(1)

…Aby bezpiecznie wędrować po górach o każdej porze roku, trzeba mieć w sobie dużo pokory… – rozmowa Dominiki Szymborskiej z Gosią Ziontecką, podróżniczką, pasjonatką gór, miłośniczką przyrody, ultramaratonów górskich, wspinaczki górskiej i sportowej

 

Dominika Szymborska: Jak zaczęła się Twoja przygoda z górami?

Gosia Ziontecka: Jako dziecko, w każde wakacje, wyjeżdżałam nad morze. Góry były mi obce. W roku 2004 pojechałam na majówkę do mojego taty mieszkającego w Kościelisku. Poszliśmy na wycieczkę do Doliny Jarząbczej, Szlakiem Papieskim. Kwitły krokusy, wystawiały swoje fioletowe główki z zalegającego jeszcze śniegu. I to był ten moment… Zachwyciłam się. I wsiąkłam bez pamięci.

Dominika Szymborska: Kiedy pojechałaś kolejny raz?

Gosia Ziontecka: Rok później. Też w maju. Stopniowo moje wyjazdy stawały się coraz częstsze. Dwa, trzy, cztery razy w roku. W końcu zaczęłam jeździć co miesiąc.

D.S.: Jak znajdowałaś czas         na wyjazdy?

G.Z.: Nie zabierało mi to wiele czasu. Zdarzało się, że wyjeżdżałam tylko na jeden dzień, żeby tylko zaczerpnąć powietrza powyżej 2000 m n.p.m. (śmiech) Zazwyczaj jeździłam pociągiem w nocy z piątku na sobotę. Miałam wówczas na wyprawy całą sobotę i całą niedzielę. Nocowałam w schronisku, wieczorem wracałam kuszetką do Warszawy. Nigdy nie zapomnę sytuacji, kiedy zbiegałam z Czerwonych Wierchów, z Ciemniaka (2096 m n.p.m.), była już 18.00, pociąg miał odjechać o 20.00. Nagle ktoś zawołał:

– Hej dziewczyno! Dokąd się tak spieszysz?

– Na pociąg! – odkrzyknęłam z uśmiechem i pobiegłam dalej. (śmiech) Trochę surrealistycznie mogła zabrzmieć ta odpowiedź na takiej wysokości.

D.S.: Jeździłaś sama?

G.Z.: Tak. Moi znajomi mieli inne pasje. Poza tym ja wręcz uwielbiałam te samotne wędrówki. Mogłam iść w swoim tempie, rozmyślać, delektować się pięknem natury. Były takie momenty, kiedy dosłownie czułam obecność Boga. Myślałam sobie – to jest zbyt zachwycające, by stworzyła to tak po prostu natura. Często góry były dla mnie ucieczką od problemów, które w sensie przenośnym i dosłownym zostawiałam za sobą. Im dalej, im wyżej przestawały mieć tak wielkie znaczenie, jakie nadawałam im na nizinach. Poza tym podczas samotnych wędrówek jest większa szansa na spotkanie żyjących tam zwierząt. Prawie na każdej wyprawie spotykałam stada kozic. Czasem pozwalały podejść do siebie na wyciągnięcie ręki, czasem przez kilka godzin wędrowały razem ze mną. Spotykałam też lisy, najczęściej zimą. Latem uwielbiałam przyglądać się świstakom. Czasem jeden z nich stał na tylnych łapkach, wydając ten głośny, charakterystyczny świst. Czasem były ich całe gromadki bawiące się między skałami. Przykucałam wtedy, prawie wstrzymując oddech, zamierałam, aby móc dłużej je poobserwować.

D.S.: Wyjeżdżałaś tylko latem?

G.Z.: Na początku tak. Bałam się wędrować zimą, nie miałam doświadczenia ani wiedzy. Ale zima coraz bardziej mnie kusiła. Zapisałam się na tygodniowy kurs zimowej turystyki wysokogórskiej w Tatrach Zachodnich, na którym uczyłam się chodzić w rakach, hamować upadki i samoasekurować się czekanem, a także asekuracji lotnej z liną, podstaw przetrwania czy budowania jamy śnieżnej na wypadek konieczności spędzenia nocy na szlaku. Zrobiłam też kurs lawinowy, czytałam dużo książek, poradników górskich, biografii naszych polskich himalaistów. Z zimą nie ma żartów! Aby bezpiecznie wędrować po górach o każdej porze roku, trzeba mieć w sobie dużo pokory. Umieć odpuszczać. Nie upierać się, by za wszelką cenę zrealizować cel. Umiejętność oceny sytuacji i podjęcie w krytycznym momencie odpowiedniej decyzji może uratować życie.

D.S.: Jak dalej rozwijała się Twoja górska przygoda?

G.Z.: Po kilku latach, kiedy moje wędrówki stały się bardziej ekstremalne, pojawiła się potrzeba nabycia nowych umiejętności. W ciągu dwóch lat zrobiłam kurs wspinaczki skalnej na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, zaraz po nim letni kurs taternicki, w kolejnym roku zimowy. To otworzyło przede mną nowe możliwości spędzania czasu w Tatrach. Zaczęłam się wspinać. Po stronie polskiej i słowackiej, latem i zimą. W terenie mikstowym i na lodospadach. Zachwyciłam się na nowo! Wspinanie i bliski kontakt ze skałą dostarczały mi zupełnie nowych doznań. Pokochałam to. W każdym momencie mogę odtworzyć sobie zapach rozgrzanego granitu, jego strukturę, kępki traw, porosty lub kwiatki wyrastające z gołej, surowej skały, gdzieś na 2000 m n.p.m. I motyle! To niesamowite, że zawsze, kiedy się wspinam, leci przy mnie motyl. Zawsze. Nazwałam go swoim Aniołem Stróżem. Czuję, że mnie chroni. Dzięki niemu czuję się bezpieczniej.

D.S.: Opisujesz to wszystko z takim zachwytem!

G.Z.: Tego nie można opisać inaczej. Takich emocji, uniesień i zachwytów nie przeżywałam w żadnym innym miejscu. Dla mnie samotne wędrówki, sam akt wspinania połączony z przepięknymi, urokliwymi widokami szczytów, dolin, stawów, na które patrzyłam z góry, powodują niemal ekstazę, metafizyczne doznania. Najbardziej lubię, kiedy wieje wiatr, rozwiewając chmury. Zatrzymuję się wówczas, obserwując, niemalże jak w teatrze, jak biała kurtyna z chmur, zasłaniająca wszystko, powoli rozchyla się, a oczom widza ukazują się wyłaniające z mgły skalne wierzchołki i ogromna przestrzeń. Po chwili znowu wszystko spowija mgła, widoczność ogranicza się do kilka metrów, by po chwili spektakl rozpoczął się nowo.

D.S.: Niezwykłe doznania. Zastanawiam się jednak, jak to możliwe, że nie znudziło Cię jeszcze chodzenie wciąż tymi samymi szlakami, oglądanie tych samych widoków?

G.Z.: Znudziło? (śmiech) Tatry są dla mnie jak narkotyk. Doznaję ekstazy za każdym razem, kiedy tam jestem. Kocham tam wszystko. Wiesz, że ten sam szlak za każdym razem jest inny? W zależności od pory roku, od pogody, pory dnia, układu chmur na niebie, które wpływają na kolory, które widzisz, od strony, którą dany szlak pokonujesz, od słońca, który oświetla góry o każdej porze dnia i roku inaczej…

D.S.: Przekonałaś mnie. Nie patrzyłam na to nigdy w ten sposób. Aby móc skupić się na tych wszystkich szczegółach, zauważać je, potrzebna jest cisza, brak ludzi. Czy nie przeszkadza Ci zatem, że zawsze jest tam tak dużo turystów?

G.Z.: Nie. (śmiech). Wiem, jak omijać godziny szczytu. Wychodzę zazwyczaj przed świtem, kiedy większość turystów jeszcze słodko śpi. Gdy oni ruszają na szlaki, ja jestem już wysoko. Spotykam ludzi tylko w drodze powrotnej. Czasem, kiedy jeżdżę w góry w tygodniu, nie spotykam nikogo. Omijam też dni świąteczne, majówki itp.

D.S.: Wiem, że masz trójkę dzieci. Czy one również dzielą Twoją pasję?

G.Z.: Starsza dwójka była ze mną górach tylko kilkanaście razy. Nauczyłam ich jeździć na nartach, zabierałam na piesze wędrówki. Jednak nie było ich wiele. To był trudny dla mnie czas. Nie miałam niestety możliwości wyjazdów na tyle częstych, by zaszczepić w nich pasję gór. Chociaż… Teraz, kiedy są już dorośli, jeżdżą w góry ze swoimi partnerami. Jednak nie zwariowali na ich punkcie tak bardzo jak ja. (śmiech) Natomiast co do mojej najmłodszej córki, obecnie już dwunastolatki, ją zabierałam w góry od najmłodszych lat. Nigdy nie zapomnę, kiedy jako trzylatka pokonywała samodzielnie, sięgające jej czasem po pachwiny stopnie na Ścieżce nad Reglami. Jako czterolatka weszła na własnych nóżkach do Doliny Pięciu Stawów. W kolejnym roku weszła na przełęcz Karb i Kasprowy Wierch, zimą, od strony Kuźnic. Dwa lata temu zrobiła ze mną Koronę Gór Polski na jednej wyprawie – 28 szczytów w 25 dni. W samochodzie miałyśmy zapas żywności, wody, ubrań, a nawet namiot, kuchenkę, jedzenie liofilizowane. Spałyśmy w namiocie, schroniskach, w domu parafialnym. Fantastyczna przygoda. Oliwia zrobiła to ze śpiewem na ustach i czasem – gdy ja marzyłam już tylko o tym, aby przybrać pozycję poziomą – mówiła: „Mamo, zróbmy dziś trzeci szczyt, będzie mniej na jutro”. (śmiech) Zabierałam ją też na kilkudniowe wyprawy rowerowe wzdłuż wybrzeża Morza Bałtyckiego, spałyśmy w namiocie, rano go zwijałyśmy i jechałyśmy dalej. Nauczyłam ją wspinaczki, dziś chodzi regularnie na sekcję wspinaczkową.

D.S.: To naprawdę niezwykłe… Słyszałam, że biegasz po górach?

G.Z.: Po trekkingu i wspinaniu przyszedł czas na kolejną aktywność – bieganie po górach. Postawiłam sobie cel i zarazem wyzwanie: Czy niebiegająca nigdy kobieta po czterdziestce może przebiec ultramaraton górski? Na cel wyznaczyłam sobie Tatra Fest 61km, 4130 m pod górę. Po dwóch latach intensywnych treningów przebiegłam Tatra Fest z wynikiem 13 godzin – 2 godziny przed limitem! Jednak nie był to, jak planowałam, mój pierwszy ultramaraton. Pół roku wcześniej dostaliśmy z moim partnerem propozycję wzięcia udziału w Biegu Rzeźnika w parach (nieoczekiwanie dostaliśmy pakiet). Nie zgodziłam się, przecież to było 84 km po górach, a ja do tej pory przebiegłam tylko półmaraton w mieście! Treningi miałam rozpisane z uwzględnieniem startu w Tatrach w sierpniu. Poza tym, jakim cudem my, żółtodzioby biegowe, mamy pobiec w dwóch ultra w dwumiesięcznym odstępie czasu?? Ostatecznie podjęliśmy jednak wyzwanie. I udało się! 16 godzin biegu po pięknych Bieszczadach. Dobiegliśmy zmęczeni, obolali, ale szczęśliwi. Jak się ponownie okazało, chcieć to móc!

D.S.: Co byś poradziła czytelnikom?

G.Z.: …że najważniejsza w życiu, poza rodziną, jest pasja. To coś, co zawsze działa, zawsze nas pocieszy w trudnych chwilach, wzmocni, rozwinie, doda życiu smaku i radości. I jak udowodniłam sobie samej – nie ma, że nie mogę, nie ma, że już nie w tym wieku, nie ma, że za trudno… itd. Macie marzenia? Jest coś, co powoduje, że pojawia się błysk w waszych oczach i motyle w brzuchu? Nie rezygnujcie! Wchodźcie w to! Bierzcie życie za rogi! Co macie do stracenia? Najwyżej się nie uda.

A jak się uda…. będziecie najszczęśliwsi na świecie!

Cerkiew Mądrości Bożej

  • IMG_3434(1)
  • IMG_3435(2)
  • IMG_3435(1)

 

Warszawa była od początku miastem wielu narodów i wielu kultur. Od średniowiecza przyjeżdżali tu kupcy z wielu stron świata, m.in. żydowscy, ormiańscy, serbscy czy greccy.  Po powstaniu listopadowym zaczęli masowo napływać Rosjanie, głównie carscy urzędnicy i wojskowi. Budowano cerkwie, jak również zamieniono na nie kościoły. W krajobrazie miasta zaistniały prawosławne kopuły zwane „cebulkami” i rosyjskie napisy. W mieście powstał też duży garnizon wojsk rosyjskich z oddziałami złożonymi z muzułmanów z Kaukazu i Azji Środkowej.

 

W 1912 roku konsekrowano sobór na placu Saskim. Komitet budowlany rozpoczął pracę już w 1893 roku, a patronat nad budową objął sam car Aleksander II. Powstała olbrzymia świątynia mogąca pomieścić 2,5 tys. osób. Architekturą nawiązywała do XII-wiecznych cerkwi północnej Rosji, a stojąca obok dzwonnica do najwyższej wieży moskiewskiego Kremla. W 1915 roku Rosjanie zniknęli z Warszawy, wkroczyli natomiast Prusacy. Rozpoczęło się zacieranie rosyjskich śladów. Po zajęciu Warszawy Niemcy urządzili w świątyni na placu Saskim kościół garnizonowy. Umieścili nowy ołtarz i organy, których wcześniej nie było. 25 lutego 1916 roku odprawiono tu pierwszą rzymskokatolicką mszę świętą, a tydzień później pierwsze nabożeństwo ewangelickie. Do końca okupacji niemieckiej modlili się tu żołnierze pruscy obu tych wyznań.

 

Sobór na placu Saskim rozebrano w latach 1920-1926. Pomimo użycia materiałów wybuchowych, trwało to długo. W 1918 roku w Warszawie żyło 320 tys. Żydów, co stanowiło 42,2% ogółu mieszkańców. W ostatnich latach na ulicach stolicy niemal masowo pojawili się Wietnamczycy i Hindusi.

 

Aktualnie w Warszawie mieszka ok. 20-30 tys. prawosławnych (istnieją na ten temat różne dane), z czego w południowej części miasta ok. 5 tys. Mają oni daleko do cerkwi na Woli, Pradze i katedralnej cerkwi polowej na Ochocie, niezbędna zatem stała się budowa nowej świątyni. Powstała ona w dzielnicy Ursynów, przy ul. Puławskiej 568, przy granicy miasta z terenami wsi Mysiadło, w gminie Lesznowola. Prawosławna cerkiew znajduje się ok. 25 km od centrum Warszawy.

 

Cerkiew Mądrości Bożej jest pierwszą cerkwią zbudowaną w Warszawie od ponad 100 lat. Poprzednią był wspomniany sobór na placu Saskim. Budowla przypomina meczet, gdyż wzorowana jest na legendarnej świątyni Hagia Sophia w Konstantynopolu, czyli dzisiejszym Stambule. Po zdobyciu tego miasta przez Turków w świecie islamu powstało wiele meczetów wzorowanych na tej świątyni. Cerkiew na Ursynowie jest jednak dużo mniejsza od swojego olbrzymiego, bizantyjskiego pierwowzoru. Jej wysokość ograniczyła bowiem bliskość lotniska na Okęciu.

 

Hagia Sophia, czyli świątynia Mądrości Bożej powstała w Konstantynopolu prawie 1500 lat temu, dokładnie w latach 532-537. Przez ponad tysiąc lat – aż do budowy bazyliki św. Piotra w Watykanie – była największą świątynią chrześcijańską świata. Po zdobyciu Konstantynopola przez Turków stała się meczetem. Od 1934 roku do lipca 2020 roku pełniła funkcje muzealne, a obecnie jest ponownie miejscem modlitwy muzułmanów. W latach 1987-1994 wzniesiono cerkiew Mądrości Bożej w Białymstoku, kolejna powstała w Warszawie. Projektantem świątyni na Ursynowie był warszawski architekt Andrzej Markowski, który wcześniej odwiedził Stambuł, aby na miejscu zapoznać się z pierwowzorem projektowanej budowli. Obejrzał też cerkwie w Grecji oraz nowe, „wylewane w betonie” w Czarnogórze. Nie doczekał jednak zakończenia prac na Ursynowie – zmarł w kwietniu 2019 roku. Kierownictwo budowy warszawskiej Haghia Sophia objął Michał Tymoszewicz.

 

Wielki budynek świątyni widoczny jest z daleka. Ma 36,9 m długości, 30 m szerokości, wysokość (łącznie z centralną kopułą) wynosi 21,6 m. Jego powierzchnia to 1300 m2. Centralna kopuła o średnicy 16,2 m pokryta jest lśniącą w słońcu, miedzianą blachą i otoczona jest czterema mniejszymi. Zgodnie z tradycją prawosławną wejście główne znajduje się po stronie zachodniej, dwa boczne – od północnej i południowej, a od wschodniej zaś, w absydzie, znajduje się ołtarz główny. Ściany zewnętrzne pokryte są płytkami z jasnego piaskowca. Integralną częścią cerkwi stanowi dzwonnica o wysokości 16 m. Sawa, metropolita warszawski i całej Polski, zwierzchnik polskiego Kościoła prawosławnego w dniu 2 lutego 2020 roku dokonał poświęcenia ośmiu dzwonów. Wszystkie (największy o wadze 1200 kg) zostały odlane w słynnej śląskiej ludwisarni braci Felczyńskich, której właściciel, Zbigniew Felczyński, przyjechał na uroczystość. Wygrawerowano na nich imiona fundatorów.

 

W dzwonach cerkwi prawosławnych poruszają się tylko serca, a nie całe kielichy. Ich dźwięk ma bardzo duże znaczenie, są one bowiem jedynym instrumentem, jaki można wykorzystywać w liturgii, oczywiście poza ludzkim głosem. Poświęcenie dzwonów zbiegło się z odsłonięciem polichromii na centralnej kopule – fresku Pantokratora (Wszechwładcy) w otoczeniu aniołów. Z okazji uroczystości metropolita Sawa podarował parafii obraz przedstawiający ofiarowanie Chrystusowi miniatury warszawskiej cerkwi Hagia Sophia. Ofiarowują św. Sawa Serbski i metropolita Sawa.

 

Prace budowlane rozpoczęto 5 grudnia 2015 roku. Kamień węgielny pod budowę świątyni poświęcił ówczesny patriarcha Konstantynopola Bartłomiej I. Jego wizyta była wielkim zaszczytem dla polskiej Cerkwi prawosławnej.

 

Cerkwie na całym świecie są autokefaliczne, czyli nie podlegają żadnej władzy administracyjnej (w przeciwieństwie np. do Kościoła katolickiego, gdzie taką władzę stanowi papież). Ich duchowym przywódcą jest patriarcha Konstantynopola. Budowa świątyni na Ursynowie stanowi wotum wdzięczności Bogu, w 90. rocznicę uzyskania autokefalii przez polską Cerkiew prawosławną. Wcześniej należała ona do Cerkwi rosyjskiej. W uroczystości poświęcenia i wmurowania kamienia węgielnego wzięli udział biskupi i inni duchowni prawosławni z Polski i Grecji. Obecni byli również przedstawiciele Kancelarii Prezydenta, Rady Ministrów, władz samorządowych Warszawy i dzielnicy Ursynów oraz przedstawiciele Korpusu Dyplomatycznego. Kościół rzymskokatolicki reprezentował kardynał Kazimierz Nycz.

 

W przeciwieństwie do wspomnianego na początku soboru na placu Saskim budowa cerkwi na Ursynowie trwała dość krótko. Po niespełna trzech latach pierwszą liturgię świętą, 19 maja 2018 roku, sprawował metropolita Sawa w asyście arcybiskupa Telmessosa Hioba, przedstawiciela patriarchy Konstantynopola oraz metropolity wołokołamskiego Hilariona reprezentującego patriarchę moskiewskiego. W świętej liturgii wzięli też udział wszyscy biskupi Cerkwi prawosławnej w Polsce i wielu duchownych niższej rangi. Uczestniczył również rzymskokatolicki biskup pomocniczy archidiecezji warszawskiej Michał Janocha oraz ambasadorzy Białorusi, Serbii i Ukrainy. Cerkiew była wypełniona po brzegi nie tylko prawosławnymi mieszkańcami stolicy, ale i pielgrzymami z całej Polski i zagranicy. Przybyli również przedstawiciele innych Kościołów zrzeszonych w Polskiej Radzie Ekumenicznej.

 

Po zakończeniu liturgii metropolita Sawa i hierarchowie poświęcili czteroramienny krzyż, wewnątrz którego umieszczony został akt erekcyjny świątyni. Na oczach zgromadzonych przed budynkiem, przy śpiewie czterech chórów cerkiewnych, krzyż umieszczono na centralnej kopule cerkwi. We wrześniu 2018 roku cerkiew na Ursynowie odwiedził patriarcha Aleksandrii i całej Afryki Teodor II. W czasie budowy świątyni nabożeństwa, począwszy od 1 stycznia 2016 roku, odbywały się (przez ponad cztery lata )w prowizorycznej drewnianej kaplicy obok cerkwi.

 

20 września 2020 roku metropolita Sawa, w asyście pozostałych hierarchów Polskiego Kościoła Prawosławnego oraz licznie zgromadzonego duchowieństwa, po raz drugi w historii ursynowskiej cerkwi sprawował świętą liturgię i dokonał tzw. małego poświęcenia świątyni. Obecni byli również przedstawiciele duchowieństwa Kościoła rzymskokatolickiego na czele z biskupem Tadeuszem Pikusem, Korpusu Dyplomatycznego oraz władz samorządowych Warszawy. Poza prawosławnymi mieszkańcami stolicy przybyli także wierni z Białegostoku, Bielska Podlaskiego, Siemiatycz, Hajnówki i Białowieży. Na pamiątkę tego historycznego wydarzenia metropolita podarował cerkwi komplet naczyń liturgicznych.

 

Od tego dnia (20 września 2020 roku), mimo nadal trwających prac wykończeniowych, nabożeństwa odprawiane są już w głównym budynku w soboty i niedziele. Świątynia służy wiernym, ale jej wyposażenie i pełny wystrój potrwa jeszcze wiele lat. Wnętrze nawiązujące do tradycji bizantyjskich będzie w całości pokryte freskami i mozaikami. Autorem projektu i wykonawcą fresków jest pochodzący z Ukrainy prof. Wołodymir Teliczko, autor m. in. polichromii w największej polskiej świątyni prawosławnej – cerkwi Świętego Ducha w Białymstoku.

 

Cerkiew na Ursynowie posiada dwa ołtarze: główny poświęcony Narodzeniu Przenajświętszej Bogurodzicy (polichromia przedstawia wizerunki Bogurodzicy, Ewangelistów oraz wybranych świętych) i boczny poświęcony św. Pantelejmonowi Wielkiemu, męczennikowi i uzdrowicielowi z przełomu III i IV wieku. Jest on patronem lekarzy (miał wykształcenie medyczne), prawosławnych żołnierzy i marynarzy. Wierni modlą się do niego o zdrowie fizyczne i duchowe. Na ikonach święty przedstawiany jest jako młody mężczyzna. W prawej dłoni trzyma pędzel do namaszczania chorych, w lewej szkatułkę z medykamentami. 5 grudnia 2020 roku, dokładnie 5 lat od wmurowania kamienia węgielnego pod budowę świątyni, była sprawowana pierwsza święta liturgia w ołtarzu Świętego Pantelejmona.

 

Tekst Maria i Przemyslaw   Pilich

Wyprawa do rezerwatu wodnego „Rzeka Drwęca”

  • 240733017_4181794411857813_8289660109792886576_n
  • 240737526_4181792035191384_3034039066150206246_n
  • 240737848_4181790508524870_5922706198590400032_n
  • 240730129_4181772391860015_5874245684033657833_n
  • 240660705_4181793961857858_7794095920270633250_n
  • 240661184_4181792201858034_3909638670764765180_n
  • 240664054_4181773948526526_6495516835500411872_n
  • 240667517_4181791288524792_3998412183423445541_n
  • 240709111_4181793248524596_2076665657717585935_n
  • 240719041_4181794548524466_247411701126206909_n
  • 240653422_4181789751858279_7371012684155031749_n
  • 240730127_4181773385193249_5427417282463936003_n
  • 240650009_4181790218524899_568899749036187302_n
  • 240649985_4181771968526724_7678414159038189671_n
  • 240645876_4181771771860077_606721329720453788_n
  • 240735165_4181790648524856_3799433556889854404_n
  • 239878129_4181775455193042_7103709785695739657_n

Piętnastym spływem zorganizowanym w tym roku przez Oddział PTTK w Żarnowie, była impreza wodna na Drwęcy, będąca największym prawobrzeżnym dopływem Wisły w województwie kujawsko – pomorskim. W roku 1961 utworzono rezerwat przyrody „Rzeka Drwęca” w celu zachowania i ochrony środowiska wodnego i ryb, głównie pstrąga, łososia, troci i certy. Ponadto ochroną objęto tereny ciągnące się pasmami szerokości 5 metrów wzdłuż brzegów rzeki i jej dopływów. Nasza wyprawa na Drwęcę odbyła się we wtorek i środę 24 i 25 sierpnia br. Bazą noclegową był zamek w Golubiu – Dobrzyniu, jeden z najciekawszych obiektów architektury w Polsce, znany min. z Międzynarodowych Turniejów Rycerskich. Początkowo Golub i Dobrzyń były dwoma miastami leżącymi na przeciwległych brzegach rzeki.

Dawno temu rzeka nie tylko oddzielała od siebie dwa miasta, ale stanowiła również granicę pomiędzy Polską i państwem krzyżackim. W latach 1815 -1918 rzeka oddzielała zabór pruski od  rosyjskiego. Połączenie obu miast w jeden organizm nastąpiło w 1951 r.

Wracając do opisu naszej imprezy należy wspomnieć, że pierwszego dnia przepłynęliśmy 23 km, z Pustej Dąbrówki do Golubia -Dobrzynia , a w drugim z Golubia – Dobrzynia do Elgiszewa 18 km. W imprezie wzięło udział 15 osób, głównie członków PTTK Żarnów. Przez dwa dni towarzyszyła nam całkiem dobra pogoda, często wyglądało zza chmur słońce. W ramach programu krajoznawczego zwiedziliśmy z przewodnikiem wnętrza zamkowe w Golubiu – Dobrzyniu i część najważniejszych zabytków architektury miasta. Była też okazja aby wręczyć legitymację członkowską Krzysztofowi Cieśliczko z Piotrkowa Trybunalskiego, który zdobył również „popularną” turystyczną odznakę kajakową.

Włodzimierz Szafiński

Dwie imprezy piesze żarnowskich turystów

  • DSCN0220
  • 178669643_497897241655912_8501245604664367187_n
  • 178205625_282869813558641_512975184871975006_n
  • 177314294_163922572310391_1219413396835763901_n
  • 177483913_843154366554993_5169959772210906525_n
  • 178134095_486462002701950_3549296723643942500_n
  • DSCN0241
  • DSCN0232
  • 178372414_480912383254536_980828646135595692_n
  • 1(5)

W sobotę 24 kwietnia br. członkowie i sympatycy PTTK Żarnów uczestniczyli w dwóch imprezach pieszych: wycieczce z Klewa do Siedlowa organizowanej przez O/PTTK w Żarnowie oraz Piekielnym Maratonie 50 km przygotowanym przez Stowarzyszenie Inter Active.

Na starcie pierwszej wycieczki, obok Szkoły Podstawowej w Klewie, stawiło się 22 osoby wśród których były też dzieci wędrujące z matkami. Najmłodszą turystką była się 4,5 letnia Zosia Chałubek ze Skórkowic. Czterem osobom: Ewelinie Chałubek, Natalii Dziubie, Annie Chałubek i Beacie Kowalskiej , wręczone zostały zdobyte uprzednio srebrne Turystyczno – Krajoznawcze Odznaki Gminy Żarnów. Popularną odznakę turystyki pieszej otrzymał Hubert Szulc. Celem tej „małej” imprezy pieszej było promowanie walorów krajoznawczych Ziemi Żarnowskiej i dalsza popularyzacja odznaki regionalnej oraz odznak turystyki pieszej, aktywne spędzanie wolnego czasu i wzmacnianie sił odpornościowych organizmu w czasie pandemii. Na trasie wędrówki można było wyróżnić trzy ciekawe obiekty krajoznawcze: pomnik upamiętniający bitwę 25 pp AK pod Diablą Górą wzniesiony w Klewie – Borkach, Obszar Natura 2000 „Dolina Czarnej” oraz pomnik przyrody „Dąb Siedlowski”. Większość przejścia pieszego wiodła czerwonym „Piekielnym Szlakiem”  przez Ławki, Młynek do Siedlowa. Na szczęście uniknęliśmy w czasie przejścia, zapowiadanych wcześniej opadów atmosferycznych, co wpłynęło na pozytywna ocenę wyprawy.

Druga impreza z udziałem sześciu członków PTTK Żarnów, to Piekielny Maraton na 50 km ze startem  i metą w Miedzierzy w gminie Smyków (woj. świętokrzyskie). Trzeba podkreślić, że ten maraton zalicza się w konkursie na „Superpiechura Świętokrzyskiego”, do którego pretendują min. kol. Magdalena Szołowska i Joanna Świątek, czołowe „piechurki” z naszego O/PTTK. Spośród ok. 300 uczestników, którzy ukończyli imprezę wymienić trzeba również pozostałą czwórkę naszych członków: Alicję i Mirosława Grabskich, Cezarego Króla i Wojciecha Ścibiorka. Z uwagi na warunki epidemiczne impreza miała charakter indywidualnego przejścia, nie było oficjalnego rozpoczęcia ani zakończenia w Miedzierzy. Trasa maratonu wyznaczona została turystycznymi szlakami znakowanymi, czerwonym, żółtym i niebieskim i wiodła przez Krasną, Wąsosz, Izabelów, Sielpię do Miedzierzy. Maratończycy po dojściu na metę otrzymywali dyplom i pamiątkowy medal.

Gratulujemy!

Włodzimierz Szafiński